| |
Czasoczary, 1974
I. Owocobranie
Owoc I
Sen otworzył powieki pędzących oczu Sen mi nie ufa każe być trzeźwym a tu przywiązana do żeber kobyla dnia wyprowadza mnie w pole
Owoc II
Znają mnie w niebie i na ziemi czajnik czasu wrze mi w żebrach
Dopiero pryzmat śmierci nadaje nam jasność spojrzenia godność milczenia wobec losu
Owoc III
Nie piję zmora dnia wysącza ze mnie krew na zdrowie nocy
Nie jem obiady mi szkodzą poniżają wewnętrznie
Nie stawiam łabędzi na stawie niebieskim Stado znaków zapytania płynie z bielą a nie z purpurą królewską
Owoc IV
Miałem siedem lat chudych ― wiersze jak nietoperze przyczepione do duszy
Miałem siedem lat tłustych ― usta jak ptaki dobijające do nieba
Mam siedem otworów w głowie siedem konch prochu
Nauki piękne
Kto mnie nauczył dzielić z biednymi ostatni kawałek chleba Komu jestem winien słowo a kto mi oddał z lichwą
Słowo ― nauczyciel ust usta ― nauczycielki miłości miłości uczmy się zaocznie we śnie i na jawie
Ziemię chrońmy w dłoniach i pod stopami czas zawyje za nami jak wierny pies
Uczą również dobroci siwe piastunki-włosy Kto mi jednak udzieli pomocy bym zdał niebo zachował ziemię i twarz w niej odcisnął na wieki
Rzut pionowy
1 Widzenie skończone krata przemyca łzę twardą jak diament Judasz rzuca światło na granat języka pętla powoli ściska żyły Jestem zbyt wiele jej dłużny
2 Ziemio widziana przez mgłę pot i krew zwilżają twoje usta ― wyschnięte koryta Kiedyś zamknięta ponad czołami zbliżasz porzuconych Kiedyś otwarta niebo się cofa przed nami
Poświęcenie
Błogosławiony ojcze Kolbe jak żyć za drugiego człowieka Jak zachować twarz wśród świstów bata Jak rozmawiać z Bogiem na równych prawach dziedzica
Wychowani o chlebie i wodzie tresujemy ducha na boskie przyjęcie
Błogosławiony ojcze Kolbe jak umierać za drugiego człowieka dotrwać do rana rano promienie przepiłują kratę niebo jak dziecko usiądzie na kolanach wytrzemy mu oczy chustą cienia i twarz się stanie błogosławiona
Serconalla
Ulica pełna uliczników Twarz pełna policzków
Serce w kolczastym kaftanie krwi muszle dłoni a słone krople
Twarz ― rejestr przychodów i rozchodów czasu Czas ― pierwszy po Bogu w wymiarach na marach nie odmawia mrówczej pracy
Jako boski robotnik ― łatanie dziury w niebie Jako człowiek ― po jednym głębszym śnie śnię dalej o niebie z którego nie lecą na łeb na szyję na plecy ostrza zahartowane w kosmicznej próżni
II. Duma
W imię ojca i syna (Rozmowa w cztery oczy)
Nie przyjmę śmierci to zbyt wielki zaszczyt dla mnie
Ubędzie ci nieba od patrzenia na nie dłużej
Ubędzie ci ziemi od moich bosych nóg
Przybędzie ci jawy od snu wiecznego ubogiego poety
Nie kłóćmy się o istnienie ważniejsze rzeczy mamy na głowie cierniowe korony przyznane za boskość
Nie pragnę zaszczytów ani w czasie ani w przestrzeni W celi nieba czego dusza zapragnie Bóg na zawołanie Świat na półświatek za fałszowanie czasu Z półludzi świetna przynęta na dziki Bestia życia utuczona jak Świnia pcha się do trumny jak do żłobu
Na sprowadzenie prochów majora Henryka Sucharskiego
Ojczyzna ― matka mlekiem płynąca Ojczyzna ― krew przelana ojca
Pot powszedni ― rzeka wciągająca do dna Cmentarze ― rzeka wyrzucająca na brzeg nieba
Ojczyzna ― powrót bohaterów z ziemi włoskiej do Polski
31 sierpnia 1971
Z Panem Bogiem rozmawia Henryk Wolniak
W. ― Dobry wywiad powinien zawierać nie więcej niż dziesięć pytań B. ― Tak. Teraz tylko dziewięć W. ― Czy często przebywasz na Ziemi B. ― Jestem wszędzie. Ale Ziemia to moja achilliczna pięta W. ― Czy człowiek ma prawo do dumy z powodu pracy w ministerstwie spraw boskich B. ― Człowiek człowiek W. ― Wolisz żywych czy umarłych B. ― Wszystko mi jedno W. ― Długo pozostawisz mnie na Ziemi B. ― Ziemia ma swoje prawa W. ― Czy lubisz mnie jako poetę B. ― Jesteście jak zboże wśród kąkoli, jak ptaki rozsuwające chmury skrzydłami W. ― Gniewa cię moje lenistwo B. ― Bądź leniwy w grzechu W. ― Czy hippisi to dzieci Boga czy Szatana B. ― Szatan nie ma dzieci. To eunuch W. ― Słowo o technice B. ― Kije samobije W. ― Słowo o sądzie ostatecznym B. ― To miłość. Proch z miłości pachnie macierzanką
Norwid
Łzy swe pochowałeś w oceanie na pereł więcej Duszę wyszarpałeś z ciała przykuty do Kaukazu na płomień większy Żeś pochowany razem z wyjadaczami ludzkiej nędzy Że byłeś dumny nieposłuszny śmierci To płacz jak dziecko w pieluchach-Ludzkości Sam się stoczyłeś do wspólnego grobu Sam z niego wyszedłeś połamać się z niebem opłatkiem słońca
Bytowanie
Byt bierze płachtę języka na rogi Ciągnie ludzkie chomąto do żłobu tu mu zdychanie tu mu rodzenie w pocie czoła obok osła pokory
Dokąd pojadę na ośle pokory z tych biur pełnych siódmych potów ― na łąki chodzące o kulach siwym dmuchawcom wyrywać włosy Dokąd pojadę na ośle pogardy z dzidą słowa wbitą między żebra Wybieraj ośle złoty środek przed zgorzeniem wśród ludzkich odchodów Niech niebo wypełnia się prochem szarzejąc jak człowiek
Duma (2)
Mylę już wiele rzeczy a dusza jak las pożółkły opada Mylę niebo z ziemią porzucam księżyc bez boskich śladów Ręce opuszczą twarz zimno przyjęte
Życie pomiata mną jak miotłą w rynsztokach i kanałach wącham ludzką nędzę Pokory uczą również pańskie klamki liżące języki jak kiszki skręcone z głodu Kto mi zabroni mylić dzwonienia na Anioł Pański z brzęczeniem łańcuchów idących na Anioł Syberyjski
Jak zwierzęta idziemy boskimi śladami do jamy nieba Nie mamy już sił dźwigać w pyskach ludzkiej nędzy Nie mamy już sił otwierać ludzkich gardeł Boże dotknięty naszymi kłami prowadź do lochów milczenia
Pokuta
Przeżuwam dni jak szkapa zielsko rdzewieje obręcz widnokręgu Posłusznie ciągnę niebo dla straceńców
Siwe szkapy dni ciągną do grobu otwartej na oścież gospody Na progu Bóg wita nas jak nowożeńców czarnym chlebem i solą
Pokuty (1)
Jestem leniwy nie rzucam się z kłami na światło podane do łóżka
Zanim pożre mnie ziemia obrażona stopami Zanim ziemię pożre ocean obrażony ciemnością Zanim słowa wyjdą z jamy rozbić łby o niebo Zanim czas zrobi ze mnie rusztowanie dla mrówek Boże dzięki za broń przeciw materii
III. Ustępy do Dumy
Muzyka konkretna
Nędzarz powinien pchać swoją nędzę prosto do nieba Z czyjej nieuwagi korzysta Bóg tworząc człowieka Z czyjej nieuwagi korzysta człowiek przybijając Boga do krzyża Z czyjej nieuwagi Ziemia bierze krzyż na piersi Byłem nauczycielem śpiewu jestem śpiewakiem nędzy Z nędzy dostajemy politycznej wszawicy z czyjej nieuwagi korzysta wesz z czyjej polityki zginokark robiący w błocie pamiątkowe odbitki ludu uczący ziemię chłeptać krew prosto z żeber Ślina wam służy do zmiękczania duszy nawet we śnie liżecie ostrze księżyca budzicie się bez języka w jamie bez narodu w kolczastych drutach bez wiary w mrówki nie odróżniacie szlachetnych czyścicielek od wszy wykonujących na karkach wyroki Wysokich Śmietników Proszę wstać ― nie słyszycie muzyki konkretnej powalenia ciała o ziemię Nie widzicie biednych muzyków niosących w czarnych futerałach bielsze i twardsze od kości struny na których Bóg zagra śpiewające kantyczki
Baranie góry
Klin krwi wbity w ziemią zaraz się słońce do niego przywiąże i będzie się pasło na czerwonej łące
Klin powietrza wbity w płuca zaraz, się nogi wyciągnie i tak je potem spęta zgrzebny nieba powróz
Klin słowa wymościł usta zaraz z jaskiń wygnamy na góry zaszczytne barany by z Bogiem beczały nad sercem niestałym
Ewonalia
Z twojego ciała niebo wygląda jak dziecko a ziemia czyni mleczną drogę
Na wzgórzach piersi spoczął ptak pocałunku
I czas wciąga w czasu wiatrak miele na mąkę białe kłosy dnia z których powstaje nasz chleb powszedni
Czuwanie
Cień ― po niebie żałoba
Czasu duszkiem wypity z krwią ― drobne ćwiczenie duchowe
Skrupulatna ścisłość ― przedłużać istnienie osią świata kapać na duszę przeciekająca do nieba
Okobieciły się łoża oszczeniły więzienia oniemiały na wargach nieba
Szukamy siebie wśród powodzi oboli w macicach
W duszy anioł składa skrzydła przelotnie
Padlinę dnia szarpią już białe kruki gwiazd
Człowieku stróżu Boga nie śpij bo ci niebo ukradną
Tytuł do sławy
Schodziłem do lochów po stopniach żeber za wybitne osiągnięcia w ucieczkach otrzymałem zaszczytny tytuł podnieboszczyka
Miasta padały mi do nóg głaskałem po sterczących kikutach Obiecywałem podnieść je z gruzów za ocalenie
Wyrzucony z oceanu ocaleń nie mam zmysłu praktycznego twarz przelicza ziarnka piasku Na uniesioną głowę niebo zarzuca pętlę wlecze w nieskończoność jak niewolnika gotowego zjeść trumnę ze świeczkami byle pozostać przy okruchach rzuconych z nieba
Plan zajęć
Zajęcia nie zając nie uciekną Sercem warsztatem pracy poety walę o żebra Sercem płacę za norę w której mieszkam z Babą
Daje mi miłość w mgłę ubiera grób który i tak przyjdzie odnaleźć po omacku
Duchowa spuścizna
Niebo odznaczone księżycem za czynienie nocy zaprasza na uroczyste postrzyżyny ducha w programie duch wiszący na włosku siwy włos zawracający światu głowę
Lepiej śnić niż pisać wiersze wyciągać z jamy za każdym słowem pieczęć języka
Z mennicy ducha wypuszczać na rynek atrapy nieba W sercowni knuć spiski przeciw krewnej carycy gotowej rozbierać do naga
Niebo z prawdziwego zdarzenia biegnie z wyciągniętym językiem słońca do ostatniego tchu liczy na nas
Tabuny muz nie bacząc na przeciwności obiecują mleczną drogę
Mleczne słowa pijcie prosto od Krowy Poezji z pańskich poetyckich Gospodarstw Ducha Na tym polega rola poety w boskim ― ludzkim (niepotrzebne skreślić) procesie tworzenia
Pokuty (2)
U mnie z chłopska ciosane sprzęty Więcierze na Boga i ludzi Tego pierwszego śledzę czy słusznie ślę za nim gończe wiersze Zanim mnie wezwie na sąd ostateczny przez Pomyloną Śmierciuchę nasłuchuję czy nie ukryty w brzuchu sercu ustach
U mnie z chłopska wystające łopatki kopię nimi niebo zbyt twarde nie wydające różoustnej rośliny od której człowiek pachnie
U mnie oczy niebieskie podające na dzidach rzęs sól powiek podczas boskiej uczty
IV. Ustępy do Piekła
Tarło
Pokój już pusty na biegunach ust kołyszą się słowa
Prześcieradła już zimne choć za oknami trzepocą ptaki odlatujące do nieba
Rybę mi przynieście z martwego morza z martwego człowieka uczyńcie rybaka ryby łowić będzie bo jest czas ludzkiego tarła krew z kamieniami się starła w morze wpełzła
Przynieście mi teraz na noszach promieni ranne słońce Trzeba być przy nim do końca
Kara śmierci
głowa w chmur wieńcu serce u szyi na łańcuchu godzinami martwa nad pustym grobem maski z twarzy godzinami wolno mylić sto razy głowę nosić na kolano utyć lub szkielet zapisać pracowni anatomii harakiri razem z madame d'histoire biała chusteczka z herbem trupiej czaszki utrzeć diabłu nos łazarz człowiek wielkoduszny sen nie przebudzi wyśni czas płynie papierowym okrętem w rynsztoku mrówki przez lewą burtę wypatrują podniesienia ludzkiej stopy nie złapany na zabawie w kotka i myszkę przez uciekającego popielą wolno zaczepionym przez prostytutki być lub nie wolnego panie po pierwszym idzie drugi wolno używać łez do kochania zamiast łez leci czysta wolno o włosy elektrycznym pociągiem wolno świat wziąć za gruby kark osi i kopnąć w odwłok wolno pusty żołądek kiedy z gównem żyjemy na bakier płcić do utraty pamięci siwym piana z ust koniu dyrektor tanią potrawę odebrał resztki szarej substancji potrzebna mu pusta głowa moje parki gołębie płoszą skrzydłami kur zapiał potem głośno z wszystkimi fizjologami wolno mieć wszystko w dupie sznurówki i pasek zostają w muzeum wszelka władza pochodzi wolno rzucić kulą nie wywołać wilka z jam twarzy sprawiła skręt kiszek minuta przed wykonaniem wyroku trwa wiecznie wylewne trzy minuty dziecko z kąpielą grzech śmiertelny z czasu wolno dyndać bardzo wolno proszę szyję
1965
Gryps z Piekła
Znałeś bohatera umarł w butach pilnując duszy (wartości dodatkowej boskiego tworzenia) by nie wyszła bokiem nie czyniła cudów
Uzwierzęcenie
Spłoszony nędzarz pędzi przed sobą owcę głodu dopiero nóż zardzewiały na. własnym gardle czyni go panem wszelkiego stworzenia
Jak z klatek schodowych wyprowadzają na smyczach swoje ostatnie dni jak zakładają kagańce swoim przyjaciołom bo przy misce nieba człowiek psem liżącym boskie rany
Na łańcuchu
Noc choć cnotę wykol za macochą-rozpustą gdakają kurwiątka
Noc mi macochą budzi i przedrzeźnia pustkę
Dzień mi ojczymem bije po twarzy nie wstydząc się krwi
I tylko pot (słona zapłata za czarną łaskę ziemi) świadczy o mojej niewinności
Prawo wydziedziczenia
Prawo o dwóch prostych równoległych poznałem w praktyce ― palce na ustach kaganiec na sercu nie gryzie lecz szczeka kajdany na rękach za głaskanie bezpańskiego ducha
Po oderwaniu palców od ust ― milczenie po zdjęciu kagańca zagryziona dusza po zdjęciu kajdan odmrożone palce nie czują skroni
Kiedy duch brata się z celą Piekło przestaje być rentowne
Rozpacz
Otwieram samotność wytrychem spotykam się z Bogiem nie mam dzieci (Bóg ma) Nie chcę twarzy wyrzucać łez sercu bicia ziemi kręcenia niebu ranienia Bogu cierpienia Znam się na ludziach zdradzą się wszyscy za jeden księżyc dłużej wiszący nad ich snem wiem co się z tego zrodzi a co wyjałowi. Śmierć to jałowy sen po którym nie ma już ran zadanych przez niebo Jest tylko Bóg i to w człowieku wyjałowionym przez spermę i łzy Ziemia pod męczeńskimi biczami bije w obłokach trzepocze skrzydłami za Człowiekiem uczącym się w niebie za Ducha
Cud
Dwudziestowieczny duch omalże Duch-Duchowicz członki we krwi litery w krwiotekach
Małe republiczki snu w snach złapane na gorących uczynkach rozwiązywania aniołów duszonych w niebie przejrzane na wylot od dwunastnicy do słowienicy
Niebo darmo oczyszcza spłukanych do suchej nitki opowiadaczy głodnych kawałów omalże Głodów-Głodowiczów połykających własny głód
Niebożercy wszystkich podano do ziemi
Grabarze podali się do dymisji
V. Czasoczary
Między Niebem a Ziemią
Mam serce ale nie mam domu
Mam dom ale ministranci wynieśli już proch do świątyni
Mam żonę ale zmartwioną ni domu ni grobu ni nici do zszycia dusz
Piszę sercem serce to kałamarz w którym maczam pióro Bóg to rozumie
Bezdomny za pan brat z rynsztokiem słucham wykładów Docentek Prostytucji na aktualne tematy
Mam śmierć ale zabójcy stali się samobójcami
Proszę Boga a posłuchanie ― przyjmuje na krzyżu przebijają mu bok częstują octem i żółcią
Rzucili los o szatę wierzą w spadanie
Po trzech dniach nie wierzą w Uniesienie
W dzwonie widnokręgu już serce
Czas wynosić z palonego domu proch ze splamionego łoża bękarty
Czas bić się o Niebo to przecież jasne Gotów jestem na krzyż na wieczne skrzydła odpuść mi grób Niech mrówki czyszczą Świat
Kto wstąpi do Piekieł Kto wróci na Ziemię po zapomniane Rękopisy
Proscenium
Przepraszamy Ziemię za podkute buty za branie na haczyk rzek za tropienie zwierzyny
Przepraszam Boga za mącenie twarzy za siwość głowy za zmarszczkość lic za ptasiość duszy trzepocącej w klatce
Żonę przepraszam za błazeństwo ruchów tych wzniosłych i tych pierwotnych za pot-strach
Ludzi przepraszam za nadepnięcie im na odcisk-grób
Rondo
Czarnuch cień pada przede mną idącym po ziemi
Sam jestem Czarnuchem świta w grobie kość dobrze mi się śmierci mrówki łaskoczą co chwilę bym nie przespał wieczności
A teraz zatwardzenie na całej linii
Pani Gabriela wysłannica niebios w celu podniesienia narodu na równe nogi podczas obowiązkowych dostaw wisielców pomijam drobne odchylenia byle kat czepia się klasy sznurka
Pani Gabriela w najlepszej wierze wchodzi szpilkami do duszy interesuje ją pierwsza żona nie zgadza się z duchowym aktem pomyłki milczy przy moich uwagach o drugiej po co brać na milczenie maczać palce w święconych wodach świętej Intuicji Co z sukcesami na polu metafizycznym Pani Gabriela zastrzeli mnie wiadomością o areszcie domowym pana NN a jeszcze tak niedawno robiła mu lewatywę i wszystko było w jak najlepszym porządku
Radzę sobie jak na przybitego do krzyża pacierzowo Niebu pomaga lewatywa ze statków kosmicznych próbki księżyca dowodzą niedługo wypadnie cały miłościwie nam panujący podczas snów budzić się moi panowie budzić z ostrzem na gardle Próbki księżyca wykazały chroniczny nieżyt kiszek w boskim przewodzie Co prawda zdania uczonych podzielone nie tylko języki na żywe i martwe
Pani Gabriela zniknęła z pola widzenia oczyszczona hizopem z zarzutu duszy postradał się z nią także cały zapas lewatyw
Szczęść Boże całemu felczerstwu dokonującemu cudów za pomocą prewatyw
Czasoczary
Znam ludzi wybierających się na tamten świat
Przywiozą stamtąd milczenie które jest złotem ciemność na kompleks Edypa skrzydła do szukania Ojczyzny
Ja człowiek głęboko wierzący we Wszystko liczę na adopcję przez Boga Ojca na Zesłanie na przybicie do krzyża
Liczę na cud tworzenia
Na cud kochania Żywych i Umarłych
Za dotknięciem czarodziejskiej różdżki liczę na cud rozwiązania
Liczę na to Zaklinam ― Manilkaz
Lęgowisko
Drżą ręce to cud tworzenia we wnykach ust zdziczałe słowo w sidłach oczu obca ziemia
Nie dam się złapać na niebo choć pętla na szyi skrzydła na grzbiecie
W umieraniu nie znamy umiaru wyprzedzamy związek i stany potrafimy na zawołanie
Bogowie na naszych cmentarzach czują się jak u siebie w domu
A my na boskich też mamy coś do powiedzenia
Czarosłów
Po mokrej robocie oczy służą do mszy usta do niczego
Biorą głodem niebo nie siebie nie słowo słowisko
Liczę na drobne słowa słowiczki trzepocące w klatce bez względu na czas śpiewające w drzewie bez względu na drogę
VI. Duchowisko
Wariacje na tematy eschatologiczne
1 Czas to pienie kochać ― zbierać okruchy skrzydeł z pościeli Rodzić ― piać czasowi w ucho Całować ― prężyć zgrzebny wór ciała przed wyrokiem krwi
Czas ― car u któregom za kpa kopie mnie w dupę za byle co kpi z bijącego nie w porę w pański pysk czasu
Ścierny papier to czas po naszym zgonie Starto nas cało do duszy Wytarto rzyć jak u oseska
2 Cas to pienie kochac ― zbierać okruchy kzydeł z pościeli Rodzic ― piać casowi w ucho Całować ― pręzyc zgzebny wór ciała pzed wyrokiem krwi
Cas ― car u któregom za kpa kopie mnie w dupę za byle co kpi z bijącego nie w pore w pański pysk casu
Ścierny papier to cas po nasym zgonie Starto nas cało do dusy Wytarto zyc jak u oseska
Rany uwierzytelniające
Matka mojego dziecka zajęta moim rozdarciem Białe nici snu na rozdarte dni czerwone jelit na wyjście z ziemi
Rozdartemu niebu doniesiono Chrystusa z jednym łotrem Podlizujący oprawców składa mrówkom
Człowieka
Odprawiono pokątnie światło mimo bielma, na lekarstwo brak chętnych do wyjścia z ziemi Nie zerwano jeszcze pieczęci nie odesłano na tamten świat razem z filozofami rzeczy o których nie śniło się filozofom
Pędzę łąki na stado sine od stryczka razem z szubieniczną zakałą zapędzam w kozi róg polityczną zarazę po co im koza przy tym karawanie Nie znoszę martwych kawałów politycznych nie jestem dostawcą jaj dla dziurawego wojska muszę jednak wiedzieć co w trawie oprócz piszczeli piszczy
Przez połączenie ślepych duszyc
―
uderz
w
niebo
a
połogowa
waga
zapłacze
―
rozebrano
niebo
dla triumfujących raz na wozie raz pod wozem Wozaków Inne zawody wzięły w łeb nie licząc prostytutek biorących jak zwykle w odwłoki
Otrzymujemy wreszcie w przestrzeni międzygwiezdnej doświadczalnego królika
Położenie
W sezamie serca skrzypią drzwi do rodzinnego grobowca
W sezamie ud w spichlerzach ciała gromadźcie nasienie na lata chude na lata mrówczej pracy
W sezamie duszy otwarte niebo jak wargi w czasie zbliżenia
Śmierć ― Boże przebacz mi to słowo ― nie jest najgorsza można się z nią dogadać można ją przemilczeć przespać ― leniwi żyją dłużej lecz z grobów wstają później Można ją przekupić złoto każdą skusi przekopać łopata w końcu to elementarne narzędzie bez którego ciało nie istnieje jest niczym Bez czego oprócz łopaty nie istnieje ciało
bez wiosny roku 1968 ..................... [cenzura]
w bitych i szczutych ciałach wapno gaszone duszy użyte na groby pobielane
bez zimy roku 1970
stajenkowy Herod zabija dzieci w kołyskach bioder Salwa wśród żeber mostu płonie bezwstydnie Krew honorowo oddana rynsztokom transfuzja krwi przywróciła życie konającej ulicy (przecież kamienie wyzionęły ducha)
Śmierć nie jest taka zła jak spojrzeć na nią z drugiej strony Bądźmy ludźmi ― co ona w końcu ma robić Spróbujmy wejść w jej położenie
Duchowisko
Zerwało się burzysko Bogowisko uciekło z Krzyżowiska nie zginęłoby z głodu karmione octem i żółcią mogło pożyć dłużej dłużej mogło umierać toczono przecież krew według najnowszych zasad użyźniania Historii użyto przecież nierdzewnych gwoździ by ręce zniechęcić do cudów
Sercowisko jak sukowisko wyje za żebrowiskiem
Szarowisko
―
ktoś
puka
o rynny ran
W snowiskach motowidła zgrzebne snują koszule na pogrzebowiska
Mężowisko ― w ustowiskach wierszowiska żonowisko ― pełne spermowiska
Synowisko kielichem się trąca z Łotrami
Na Duchowisku Głaz i Anioł i Ogród Oliwny do uprawiania zgonowisk
Listy gończe
Kwiat miłości ― zaleca się nasienie biała róża piersi przebija podniebienie
Jestem kwiatożercą Bóg jest ― — czarnymi osami płoszy materię
Uwaga na zaświaty wyciągają z brzucha zamiast płaczu ptaki
Na kamieniu serca słońce rozlepiło gończe promienie za Bogiem który wyszedł z nieba i dotychczas nie powrócił
Warsztat poetycki
Łapię ludzi na gorących uczynkach
Ja boski hycel
Wygrałem Boga na odpuście
Ja trup jest mi miło bo mam pełny grób
Bóg mi rozbił jajko na głowie
Sprzedałem twarz za ludzki śmiech
Milion mrówek po krzyżu do prapotu zanim szarańcza pustych dni do nieba Znów pełen spermy i śliny pełen krzyku za jaskinią
Światło mi odprawia ostatnie cienie Niebo rzuca złamane skrzydła
Nie wypada opuszczać uczty o własnych siłach
Jako boski szpieg krwią się upiłem w ciele zanurzyłem
Diabli mnie tu przynieśli wzięli za Cygana lutuję metakotły metafory Sprawdzam spermocyrografy wyznaczam ilość spermy na metakobiety ilość alkoholu na metaprzewroty
Ostatnia wieczerza
Wyrzucam łzę z twarzy wyrzucam twarz z ciała wyrzucam ciało z ziemi wyrzucam ziemię z kosmosu wyrzucam kosmos z Boga wyrzucam Boga z siebie
Wyuczony za Ducha wierzę wyłącznie w Poezję
Reszta jest michą pełną prochu Proszę do stołu
Wrocław 1974
Wersję elektroniczną tomu przygotował: Przemysław Kuzborski
| |
INDEKS
|
BIOGRAFIA
|
POEZJA
|
TEKSTY
|
FOTO
|
NAGRODY
|
JUBILEUSZ
|
KONTAKT
|
LINKI
|