Czasoczary, 1974

Projekt okładki tomiku – Stanisław Kortyka

 

I. Owocobranie

 

 

Owoc I

 

Sen otworzył powieki

pędzących oczu

Sen mi nie ufa

każe być trzeźwym

a tu przywiązana do żeber

kobyla dnia

wyprowadza mnie w pole

 

 

 

Owoc II

 

Znają mnie w niebie

i na ziemi

czajnik czasu

wrze mi w żebrach

 

Dopiero pryzmat śmierci

nadaje nam jasność spojrzenia

godność milczenia

wobec losu

 

 

 

Owoc III

 

Nie piję

zmora dnia wysącza

ze mnie krew

na zdrowie nocy

 

Nie jem

obiady mi szkodzą

poniżają wewnętrznie

 

Nie stawiam łabędzi

na stawie niebieskim

Stado znaków zapytania

płynie z bielą

a nie z purpurą

królewską

 

 

 

Owoc IV

 

Miałem siedem lat chudych

― wiersze jak nietoperze

przyczepione do duszy

 

Miałem siedem lat tłustych

― usta jak ptaki

dobijające do nieba

 

Mam siedem otworów w głowie

siedem konch prochu

 

 

 

Nauki piękne

 

Kto mnie nauczył

dzielić z biednymi

ostatni kawałek chleba

Komu jestem winien słowo

a kto mi oddał z lichwą

 

Słowo ― nauczyciel ust

usta ― nauczycielki miłości

miłości uczmy się zaocznie

we śnie i na jawie

 

Ziemię chrońmy w dłoniach

i pod stopami

czas zawyje za nami

jak wierny pies

 

Uczą również dobroci

siwe piastunki-włosy

Kto mi jednak udzieli pomocy

bym zdał niebo

zachował ziemię

i twarz w niej odcisnął

na wieki

 

 

 

Rzut pionowy

 

1

Widzenie skończone

krata przemyca łzę

twardą jak diament

Judasz rzuca światło

na granat języka

pętla powoli ściska żyły

Jestem zbyt wiele jej dłużny

 

2

Ziemio widziana przez mgłę

pot i krew zwilżają twoje usta

― wyschnięte koryta

Kiedyś zamknięta ponad czołami

zbliżasz porzuconych

Kiedyś otwarta

niebo się cofa przed nami

 

 

 

Poświęcenie

Błogosławiony ojcze Kolbe

jak żyć

za drugiego człowieka

Jak zachować twarz

wśród świstów bata

Jak rozmawiać z Bogiem

na równych prawach

dziedzica

 

Wychowani o chlebie i wodzie

tresujemy ducha

na boskie przyjęcie

 

Błogosławiony ojcze Kolbe

jak umierać

za drugiego człowieka

dotrwać do rana

rano promienie przepiłują kratę

niebo jak dziecko

usiądzie na kolanach

wytrzemy mu oczy

chustą cienia

i twarz się stanie

błogosławiona

 

 

 

Serconalla

 

Ulica pełna uliczników

Twarz pełna policzków

 

Serce w kolczastym kaftanie krwi

muszle dłoni a słone krople

 

Twarz ― rejestr przychodów

i rozchodów czasu

Czas ― pierwszy po Bogu w wymiarach

na marach nie odmawia

mrówczej pracy

 

Jako boski robotnik ― łatanie dziury w niebie

Jako człowiek ― po jednym głębszym śnie

śnię dalej o niebie

z którego nie lecą na łeb na szyję

na plecy

ostrza zahartowane

w kosmicznej próżni

 

 

 

II. Duma

 

 

W imię ojca i syna

(Rozmowa w cztery oczy)

 

Nie przyjmę śmierci

to zbyt wielki zaszczyt

dla mnie

 

Ubędzie ci nieba

od patrzenia na nie

dłużej

 

Ubędzie ci ziemi

od moich bosych nóg

 

Przybędzie ci jawy

od snu wiecznego

ubogiego poety

 

Nie kłóćmy się o istnienie

ważniejsze rzeczy mamy na głowie

cierniowe korony przyznane za boskość

 

Nie pragnę zaszczytów

ani w czasie ani w przestrzeni

W celi nieba

czego dusza zapragnie

Bóg na zawołanie

Świat na półświatek

za fałszowanie czasu

Z półludzi świetna przynęta

na dziki

Bestia życia

utuczona jak Świnia

pcha się do trumny

jak do żłobu

 

 

 

Na sprowadzenie prochów

majora Henryka Sucharskiego

 

Ojczyzna ― matka mlekiem płynąca

Ojczyzna ― krew przelana ojca

 

Pot powszedni ― rzeka

wciągająca do dna

Cmentarze ― rzeka

wyrzucająca na brzeg nieba

 

Ojczyzna ― powrót bohaterów

z ziemi włoskiej do Polski

 

31 sierpnia 1971

 

 

 

Z Panem Bogiem rozmawia Henryk Wolniak

 

W. ― Dobry wywiad powinien zawierać nie więcej niż dziesięć pytań

B.  ― Tak. Teraz tylko dziewięć

W. ― Czy często przebywasz na Ziemi

B.  ― Jestem wszędzie. Ale Ziemia to moja achilliczna pięta

W. ― Czy człowiek ma prawo do dumy z powodu pracy w ministerstwie spraw boskich

B.  ― Człowiek człowiek

W. ― Wolisz żywych czy umarłych

B.  ― Wszystko mi jedno

W. ― Długo pozostawisz mnie na Ziemi

B.  ― Ziemia ma swoje prawa

W. ― Czy lubisz mnie jako poetę

B.  ― Jesteście jak zboże wśród kąkoli, jak ptaki rozsuwające chmury skrzydłami

W. ― Gniewa cię moje lenistwo

B.  ― Bądź leniwy w grzechu

W. ― Czy hippisi to dzieci Boga czy Szatana

B.  ― Szatan nie ma dzieci. To eunuch

W. ― Słowo o technice

B.  ― Kije samobije

W. ― Słowo o sądzie ostatecznym

B.  ― To miłość. Proch z miłości pachnie macierzanką

 

 

 

Norwid

 

Łzy swe pochowałeś w oceanie

na pereł więcej

Duszę wyszarpałeś z ciała

przykuty do Kaukazu

na płomień większy

Żeś pochowany razem

z wyjadaczami ludzkiej nędzy

Że byłeś dumny nieposłuszny śmierci

To płacz jak dziecko w pieluchach-Ludzkości

Sam się stoczyłeś do wspólnego grobu

Sam z niego wyszedłeś

połamać się z niebem

opłatkiem słońca

 

 

 

Bytowanie

 

Byt bierze płachtę języka

na rogi

Ciągnie ludzkie chomąto

do żłobu

tu mu zdychanie

tu mu rodzenie

w pocie czoła

obok osła pokory

 

Dokąd pojadę na ośle pokory

z tych biur pełnych siódmych potów

― na łąki chodzące o kulach

siwym dmuchawcom wyrywać włosy

Dokąd pojadę na ośle pogardy

z dzidą słowa wbitą między żebra

Wybieraj ośle złoty środek

przed zgorzeniem wśród ludzkich odchodów

Niech niebo wypełnia się prochem

szarzejąc jak człowiek

 

 

 

Duma (2)

 

Mylę już wiele rzeczy

a dusza jak las pożółkły opada

Mylę niebo z ziemią

porzucam księżyc bez boskich śladów

Ręce opuszczą twarz

zimno przyjęte

 

Życie pomiata mną jak miotłą

w rynsztokach i kanałach

wącham ludzką nędzę

Pokory uczą również pańskie klamki

liżące języki jak kiszki skręcone z głodu

Kto mi zabroni mylić

dzwonienia na Anioł Pański

z brzęczeniem łańcuchów

idących na Anioł Syberyjski

 

Jak zwierzęta idziemy boskimi śladami

do jamy nieba

Nie mamy już sił dźwigać w pyskach

ludzkiej nędzy

Nie mamy już sił

otwierać ludzkich gardeł

Boże dotknięty naszymi kłami

prowadź do lochów milczenia

 

 

 

Pokuta

 

Przeżuwam dni jak szkapa zielsko

rdzewieje obręcz widnokręgu

Posłusznie ciągnę niebo

dla straceńców

 

Siwe szkapy dni

ciągną do grobu

otwartej na oścież gospody

Na progu Bóg wita nas

jak nowożeńców

czarnym chlebem

i solą

 

 

 

Pokuty (1)

 

Jestem leniwy

nie rzucam się z kłami

na światło

podane do łóżka

 

Zanim pożre mnie ziemia

obrażona stopami

Zanim ziemię pożre ocean

obrażony ciemnością

Zanim słowa wyjdą z jamy

rozbić łby o niebo

Zanim czas zrobi ze mnie

rusztowanie dla mrówek

Boże dzięki za broń

przeciw materii

 

 

 

III. Ustępy do Dumy

 

 

Muzyka konkretna

 

Nędzarz powinien pchać swoją

nędzę prosto do nieba

Z czyjej nieuwagi korzysta Bóg

tworząc człowieka

Z czyjej nieuwagi korzysta człowiek

przybijając Boga do krzyża

Z czyjej nieuwagi Ziemia

bierze krzyż na piersi

Byłem nauczycielem śpiewu

jestem śpiewakiem nędzy

Z nędzy dostajemy politycznej wszawicy

z czyjej nieuwagi korzysta wesz

z czyjej polityki zginokark

robiący w błocie

pamiątkowe odbitki ludu

uczący ziemię chłeptać

krew prosto z żeber

Ślina wam służy do zmiękczania duszy

nawet we śnie liżecie ostrze księżyca

budzicie się bez języka

w jamie

bez narodu

w kolczastych drutach

bez wiary w mrówki

nie odróżniacie szlachetnych

czyścicielek

od wszy wykonujących na karkach

wyroki Wysokich Śmietników

Proszę wstać ― nie słyszycie

muzyki konkretnej

powalenia ciała o ziemię

Nie widzicie biednych

muzyków

niosących w czarnych futerałach

bielsze i twardsze od kości

struny

na których Bóg zagra

śpiewające kantyczki

 

 

 

Baranie góry

 

Klin krwi wbity w ziemią

zaraz się słońce

do niego przywiąże

i będzie się pasło

na czerwonej łące

 

Klin powietrza wbity w płuca

zaraz, się nogi wyciągnie

i tak je potem spęta

zgrzebny nieba powróz

 

Klin słowa wymościł usta

zaraz z jaskiń wygnamy

na góry zaszczytne

barany

by z Bogiem beczały

nad sercem niestałym

 

 

 

Ewonalia

 

Z twojego ciała niebo

wygląda jak dziecko

a ziemia czyni

mleczną drogę

 

Na wzgórzach piersi

spoczął ptak pocałunku

 

I czas wciąga

w czasu wiatrak

miele na mąkę

białe kłosy dnia

z których powstaje

nasz chleb powszedni

 

 

 

Czuwanie

 

Cień ― po niebie żałoba

 

Czasu duszkiem

wypity z krwią

― drobne ćwiczenie duchowe

 

Skrupulatna ścisłość

― przedłużać istnienie

osią świata kapać

na duszę

przeciekająca do nieba

 

Okobieciły się łoża

oszczeniły więzienia

oniemiały na wargach nieba

 

Szukamy siebie

wśród powodzi

oboli

w macicach

 

W duszy anioł

składa skrzydła

przelotnie

 

Padlinę dnia

szarpią już

białe kruki

gwiazd

 

Człowieku stróżu Boga

nie śpij

bo ci niebo

ukradną

 

 

 

Tytuł do sławy

 

Schodziłem do lochów

po stopniach żeber

za wybitne osiągnięcia

w ucieczkach

otrzymałem zaszczytny tytuł

podnieboszczyka

 

Miasta padały mi do nóg

głaskałem po sterczących kikutach

Obiecywałem podnieść je z gruzów

za ocalenie

 

Wyrzucony z oceanu ocaleń

nie mam zmysłu praktycznego

twarz przelicza ziarnka piasku

Na uniesioną głowę niebo zarzuca

pętlę

wlecze w nieskończoność

jak niewolnika gotowego

zjeść trumnę ze świeczkami

byle pozostać

przy okruchach

rzuconych z nieba

 

 

 

Plan zajęć

 

Zajęcia nie zając

nie uciekną

Sercem warsztatem

pracy poety

walę o żebra

Sercem płacę za norę

w której mieszkam z Babą

 

Daje mi miłość

w mgłę ubiera grób

który i tak przyjdzie

odnaleźć po omacku

 

 

 

Duchowa spuścizna

 

Niebo odznaczone księżycem za czynienie nocy

zaprasza na uroczyste postrzyżyny ducha

w programie duch wiszący na włosku

siwy włos zawracający światu głowę

 

Lepiej śnić niż pisać wiersze

wyciągać z jamy za każdym słowem

pieczęć języka

 

Z mennicy ducha wypuszczać na rynek

atrapy nieba

W sercowni knuć spiski

przeciw krewnej carycy

gotowej rozbierać do naga

 

Niebo z prawdziwego zdarzenia

biegnie z wyciągniętym językiem słońca

 do ostatniego tchu

liczy na nas

 

Tabuny muz

nie bacząc na przeciwności

obiecują mleczną drogę

 

Mleczne słowa pijcie prosto

od Krowy Poezji

z pańskich poetyckich

Gospodarstw Ducha

Na tym polega rola poety

w boskim ― ludzkim (niepotrzebne skreślić)

procesie tworzenia

 

 

 

Pokuty (2)

 

U mnie z chłopska ciosane sprzęty

Więcierze na Boga i ludzi

Tego pierwszego śledzę

czy słusznie

ślę za nim gończe wiersze

Zanim mnie wezwie

na sąd ostateczny

przez Pomyloną Śmierciuchę

nasłuchuję czy nie ukryty

w brzuchu sercu ustach

 

U mnie z chłopska wystające łopatki

kopię nimi niebo zbyt twarde

nie wydające różoustnej rośliny

od której człowiek pachnie

 

U mnie oczy niebieskie

podające na dzidach rzęs

sól powiek

podczas

boskiej uczty

 

 

 

IV. Ustępy do Piekła

 

 

Tarło

 

Pokój już pusty

na biegunach ust

kołyszą się słowa

 

Prześcieradła już zimne

choć za oknami

trzepocą ptaki

odlatujące do nieba

 

Rybę mi przynieście z martwego morza

z martwego człowieka uczyńcie rybaka

ryby łowić będzie

bo jest czas ludzkiego tarła

krew z kamieniami się starła

w morze wpełzła

 

Przynieście mi teraz

na noszach promieni ranne słońce

Trzeba być przy nim do końca

 

 

 

Kara śmierci

 

głowa w chmur wieńcu

serce u szyi na łańcuchu

godzinami

martwa nad pustym grobem

maski z twarzy godzinami wolno mylić sto razy

głowę nosić na kolano utyć lub szkielet zapisać

pracowni anatomii

harakiri razem z madame d'histoire

biała chusteczka z herbem trupiej czaszki

utrzeć diabłu nos łazarz człowiek wielkoduszny

sen nie przebudzi wyśni czas

płynie papierowym okrętem w rynsztoku mrówki

przez lewą burtę wypatrują podniesienia ludzkiej stopy

nie złapany na zabawie w kotka i myszkę przez uciekającego

popielą wolno zaczepionym przez prostytutki być lub nie

wolnego panie po pierwszym idzie drugi wolno używać łez do

kochania zamiast łez leci czysta wolno o włosy elektrycznym

pociągiem wolno świat wziąć za gruby kark osi i kopnąć

w odwłok wolno pusty żołądek kiedy z gównem żyjemy na bakier

płcić do utraty pamięci siwym piana z ust koniu

dyrektor tanią potrawę odebrał resztki szarej substancji

potrzebna mu pusta głowa moje parki gołębie płoszą

skrzydłami kur zapiał potem głośno z wszystkimi fizjologami

wolno mieć wszystko w dupie sznurówki i pasek zostają w muzeum

wszelka władza pochodzi wolno rzucić kulą nie wywołać

wilka z jam twarzy sprawiła skręt kiszek minuta przed

wykonaniem wyroku trwa wiecznie wylewne trzy minuty

dziecko z kąpielą grzech śmiertelny z czasu

wolno dyndać

bardzo wolno proszę szyję

 

1965

 

 

 

Gryps z Piekła

 

Znałeś bohatera

umarł w butach

pilnując duszy

(wartości dodatkowej

boskiego tworzenia)

by nie wyszła bokiem

nie czyniła cudów

 

 

 

Uzwierzęcenie

 

Spłoszony nędzarz pędzi

przed sobą owcę głodu

dopiero nóż zardzewiały

na. własnym gardle

czyni go panem

wszelkiego stworzenia

 

Jak z klatek schodowych

wyprowadzają na smyczach

swoje ostatnie dni

jak zakładają kagańce

swoim przyjaciołom

bo przy misce nieba

człowiek psem

liżącym

boskie rany

 

 

 

Na łańcuchu

 

Noc choć cnotę wykol

za macochą-rozpustą

gdakają kurwiątka

 

Noc mi macochą

budzi

i przedrzeźnia

pustkę

 

Dzień mi ojczymem

bije po twarzy

nie wstydząc się krwi

 

I tylko pot

(słona zapłata

za czarną łaskę ziemi)

świadczy o mojej niewinności

 

 

 

Prawo wydziedziczenia

 

Prawo o dwóch prostych równoległych

poznałem w praktyce ― palce na ustach

kaganiec na sercu

nie gryzie lecz szczeka

kajdany na rękach

za głaskanie bezpańskiego ducha

 

Po oderwaniu palców od ust ― milczenie

po zdjęciu kagańca

zagryziona dusza

po zdjęciu kajdan

odmrożone palce

nie czują skroni

 

Kiedy duch brata się z celą

Piekło przestaje być rentowne

 

 

 

Rozpacz

 

Otwieram samotność wytrychem

spotykam się z Bogiem

nie mam dzieci

(Bóg ma)

Nie chcę twarzy wyrzucać łez

sercu bicia

ziemi kręcenia

niebu ranienia

Bogu cierpienia

Znam się na ludziach

zdradzą się wszyscy

za jeden księżyc

dłużej wiszący nad ich snem

wiem co się z tego zrodzi a co wyjałowi.

Śmierć to jałowy sen

po którym nie ma już ran

zadanych przez niebo

Jest tylko Bóg

i to w człowieku

wyjałowionym przez spermę i łzy

Ziemia pod męczeńskimi biczami

bije w obłokach trzepocze skrzydłami

za Człowiekiem

uczącym się w niebie

za Ducha

 

 

 

Cud

 

Dwudziestowieczny duch

omalże Duch-Duchowicz

członki we krwi litery w krwiotekach

 

Małe republiczki snu w snach

złapane na gorących uczynkach rozwiązywania

aniołów duszonych w niebie

przejrzane na wylot

od dwunastnicy

do słowienicy

 

Niebo darmo oczyszcza

spłukanych do suchej nitki

opowiadaczy głodnych kawałów

omalże Głodów-Głodowiczów

połykających własny głód

 

Niebożercy wszystkich podano do ziemi

 

Grabarze podali się do dymisji

 

 

 

V. Czasoczary

 

 

Między Niebem a Ziemią

 

Mam serce

ale nie mam domu

 

Mam dom

ale ministranci

wynieśli już proch

do świątyni

 

Mam żonę

ale zmartwioną

ni domu ni grobu

ni nici do zszycia

dusz

 

Piszę sercem

serce to kałamarz

w którym maczam pióro

Bóg to rozumie

 

Bezdomny za pan brat

z rynsztokiem

słucham wykładów

Docentek Prostytucji

na aktualne tematy

 

Mam śmierć

ale zabójcy stali się

samobójcami

 

Proszę Boga a posłuchanie

― przyjmuje na krzyżu

przebijają mu bok

częstują octem i żółcią

 

Rzucili los o szatę

wierzą w spadanie

 

Po trzech dniach

nie wierzą

w Uniesienie

 

 

 

W dzwonie widnokręgu już serce

 

Czas wynosić

z palonego domu proch

ze splamionego łoża bękarty

 

Czas bić się

o Niebo

to przecież jasne

Gotów jestem na krzyż

na wieczne skrzydła

odpuść mi grób

Niech mrówki czyszczą Świat

 

Kto wstąpi do Piekieł

Kto wróci na Ziemię

po zapomniane

Rękopisy

 

 

 

Proscenium

 

Przepraszamy Ziemię za podkute buty

za branie na haczyk rzek

za tropienie zwierzyny

 

Przepraszam Boga za mącenie twarzy

za siwość głowy

za zmarszczkość lic

za ptasiość duszy

trzepocącej w klatce

 

Żonę przepraszam

za błazeństwo ruchów

tych wzniosłych i tych pierwotnych

za pot-strach

 

Ludzi przepraszam

za nadepnięcie im

na odcisk-grób

 

 

 

Rondo

 

Czarnuch cień

pada przede mną

idącym po ziemi

 

Sam jestem

Czarnuchem

świta w grobie

kość

dobrze mi się śmierci

mrówki

łaskoczą co chwilę

bym nie przespał

wieczności

 

 

 

A teraz zatwardzenie na całej linii

 

Pani Gabriela wysłannica niebios

w celu podniesienia narodu na równe nogi

podczas obowiązkowych dostaw wisielców

pomijam drobne odchylenia

byle kat czepia się klasy

sznurka

 

Pani Gabriela w najlepszej wierze

wchodzi szpilkami do duszy

interesuje ją pierwsza żona

nie zgadza się z duchowym aktem

pomyłki

milczy przy moich uwagach

o drugiej

po co brać na milczenie

maczać palce w święconych wodach

świętej Intuicji

Co z sukcesami na polu metafizycznym

Pani Gabriela zastrzeli mnie wiadomością

o areszcie domowym pana NN

a jeszcze tak niedawno robiła mu lewatywę

i wszystko było w jak najlepszym porządku

 

Radzę sobie jak na przybitego do krzyża

pacierzowo

Niebu pomaga lewatywa ze statków kosmicznych

próbki księżyca dowodzą

niedługo wypadnie cały

miłościwie nam panujący podczas snów

budzić się moi panowie

budzić z ostrzem na gardle

Próbki księżyca wykazały

chroniczny nieżyt kiszek

w boskim przewodzie

Co prawda zdania uczonych podzielone

nie tylko języki

na żywe i martwe

 

Pani Gabriela zniknęła z pola widzenia

oczyszczona hizopem z zarzutu duszy

postradał się z nią także cały zapas lewatyw

 

Szczęść Boże całemu felczerstwu

dokonującemu cudów

za pomocą prewatyw

 

 

 

Czasoczary

 

Znam ludzi

wybierających się

na tamten świat

 

Przywiozą stamtąd

milczenie które jest złotem

ciemność na kompleks Edypa

skrzydła do szukania Ojczyzny

 

Ja człowiek głęboko wierzący

we Wszystko

liczę na adopcję

przez Boga Ojca

na Zesłanie

na przybicie do krzyża

 

Liczę na cud

tworzenia

 

Na cud kochania

Żywych i Umarłych

 

Za dotknięciem

czarodziejskiej różdżki

liczę na cud

rozwiązania

 

Liczę na to

Zaklinam ― Manilkaz

 

 

 

Lęgowisko

 

Drżą ręce to cud tworzenia

we wnykach ust zdziczałe słowo

w sidłach oczu obca ziemia

 

Nie dam się złapać na niebo

choć pętla na szyi

skrzydła na grzbiecie

 

W umieraniu nie znamy umiaru

wyprzedzamy związek i stany

potrafimy na zawołanie

 

Bogowie na naszych cmentarzach

czują się jak u siebie

w domu

 

A my na boskich

też mamy coś

do powiedzenia

 

 

 

Czarosłów

 

Po mokrej robocie

oczy służą do mszy

usta do niczego

 

Biorą głodem

niebo

nie

siebie

nie

słowo

słowisko

 

Liczę na drobne słowa

słowiczki

trzepocące w klatce

bez względu na czas

śpiewające w drzewie

bez względu na drogę

 

 

 

VI. Duchowisko

 

 

Wariacje na tematy eschatologiczne

 

1

Czas to pienie

kochać ― zbierać okruchy

skrzydeł z pościeli

Rodzić ― piać czasowi w ucho

Całować ― prężyć zgrzebny wór ciała

przed wyrokiem krwi

 

Czas ― car u któregom za kpa

kopie mnie w dupę

za byle co

kpi z bijącego nie w porę

w pański pysk czasu

 

Ścierny papier to czas

po naszym zgonie

Starto nas cało

do duszy

Wytarto rzyć

jak u oseska

 

2

Cas to pienie

kochac ― zbierać okruchy

kzydeł z pościeli

Rodzic ― piać casowi w ucho

Całować ― pręzyc zgzebny wór ciała

pzed wyrokiem krwi

 

Cas ― car u któregom za kpa

kopie mnie w dupę

za byle co

kpi z bijącego nie w pore

w pański pysk casu

 

Ścierny papier to cas

po nasym zgonie

Starto nas cało

do dusy

Wytarto zyc

jak u oseska

 

 

 

Rany uwierzytelniające

 

Matka mojego dziecka

zajęta moim rozdarciem

Białe nici snu

na rozdarte dni

czerwone jelit

na wyjście z ziemi

 

Rozdartemu niebu doniesiono

Chrystusa z jednym łotrem

Podlizujący oprawców

składa mrówkom

 

 

 

Człowieka

 

Odprawiono pokątnie światło

mimo bielma, na lekarstwo

brak chętnych

do wyjścia z ziemi

Nie zerwano jeszcze pieczęci

nie odesłano na tamten świat

razem z filozofami

rzeczy o których nie śniło się

filozofom

 

Pędzę łąki na stado

sine od stryczka

razem z szubieniczną zakałą

zapędzam w kozi róg

polityczną zarazę

po co im koza przy tym

karawanie

Nie znoszę martwych kawałów politycznych

nie jestem dostawcą jaj

dla dziurawego wojska

muszę jednak wiedzieć

co w trawie oprócz piszczeli

piszczy

 

Przez połączenie ślepych duszyc

― uderz w niebo a połogowa waga zapłacze
― z nagimi skrzydłami

― rozebrano niebo
― potrzebne były Wielkie Wozy

dla triumfujących raz na wozie

raz pod wozem

Wozaków

Inne zawody wzięły w łeb

nie licząc prostytutek

biorących jak zwykle w odwłoki

 

Otrzymujemy wreszcie

w przestrzeni międzygwiezdnej

doświadczalnego królika

 

 

 

Położenie

 

W sezamie serca

skrzypią drzwi

do rodzinnego grobowca

 

W sezamie ud

w spichlerzach ciała

gromadźcie nasienie

na lata chude

na lata mrówczej pracy

 

W sezamie duszy

otwarte niebo jak wargi

w czasie zbliżenia

 

Śmierć ― Boże przebacz mi to słowo

― nie jest najgorsza

można się z nią dogadać

można ją przemilczeć

przespać ― leniwi żyją dłużej

lecz z grobów wstają później

Można ją przekupić

złoto każdą skusi

przekopać

łopata w końcu to

elementarne narzędzie

bez którego ciało nie istnieje

jest niczym

Bez czego oprócz łopaty

nie istnieje ciało

 

bez wiosny

roku 1968

..................... [cenzura]

 

w bitych i szczutych ciałach

wapno gaszone duszy

użyte na groby

pobielane

 

bez zimy

roku 1970

 

stajenkowy

Herod zabija dzieci

w kołyskach bioder

Salwa wśród żeber mostu

płonie bezwstydnie

Krew honorowo oddana rynsztokom

transfuzja krwi przywróciła życie

konającej ulicy

(przecież kamienie wyzionęły ducha)

 

Śmierć nie jest taka zła

jak spojrzeć na nią

z drugiej strony

Bądźmy ludźmi

― co ona w końcu ma robić

Spróbujmy wejść w jej

położenie

 

 

 

Duchowisko

 

Zerwało się burzysko

Bogowisko uciekło z Krzyżowiska

nie zginęłoby z głodu

karmione octem i żółcią

mogło pożyć dłużej

dłużej mogło umierać

toczono przecież krew

według najnowszych zasad

użyźniania Historii

użyto przecież nierdzewnych

gwoździ

by ręce zniechęcić

do cudów

 

Sercowisko jak sukowisko wyje

za żebrowiskiem

 

Szarowisko ― ktoś puka
― to krew jeszcze bębni

o rynny ran

 

W snowiskach motowidła

zgrzebne snują koszule

na pogrzebowiska

 

Mężowisko ― w ustowiskach

wierszowiska

żonowisko ― pełne

spermowiska

 

Synowisko kielichem

się trąca

z Łotrami

 

Na Duchowisku

Głaz i Anioł

i Ogród Oliwny

do uprawiania

zgonowisk

 

 

 

Listy gończe

 

Kwiat miłości ― zaleca się nasienie

biała róża piersi

przebija podniebienie

 

Jestem kwiatożercą

Bóg jest ― —

czarnymi osami

płoszy

materię

 

Uwaga na zaświaty

wyciągają z brzucha

zamiast płaczu

ptaki

 

Na kamieniu serca

słońce

rozlepiło gończe promienie

za Bogiem

który wyszedł z nieba

i dotychczas

nie powrócił

 

 

 

Warsztat poetycki

 

Łapię ludzi

na gorących

uczynkach

 

Ja

boski

hycel

 

Wygrałem Boga na odpuście

 

Ja trup

jest mi miło

bo mam pełny

grób

 

Bóg mi rozbił

jajko na głowie

 

Sprzedałem twarz

za ludzki

śmiech

 

Milion mrówek

po krzyżu

do prapotu

zanim szarańcza pustych dni

do nieba

Znów pełen

spermy i śliny

pełen krzyku

za jaskinią

 

Światło mi odprawia

ostatnie cienie

Niebo rzuca złamane

skrzydła

 

Nie wypada opuszczać uczty

o własnych siłach

 

Jako boski szpieg

krwią się upiłem

w ciele zanurzyłem

 

Diabli mnie tu przynieśli

wzięli za Cygana

lutuję metakotły

metafory

Sprawdzam spermocyrografy

wyznaczam ilość spermy

na metakobiety

ilość alkoholu

na metaprzewroty

 

 

 

Ostatnia wieczerza

 

Wyrzucam łzę z twarzy

wyrzucam twarz z ciała

wyrzucam ciało z ziemi

wyrzucam ziemię z kosmosu

wyrzucam kosmos z Boga

wyrzucam Boga z siebie

 

Wyuczony za Ducha

wierzę

wyłącznie

w Poezję

 

Reszta jest michą

pełną prochu

Proszę do stołu

 

 

 Wrocław 1974

 

 

Wersję elektroniczną tomu przygotował: Przemysław Kuzborski

 

 

 

INDEKS    |    BIOGRAFIA    |    POEZJA    |    TEKSTY    |    FOTO    |    NAGRODY    |    JUBILEUSZ    |    KONTAKT    |    LINKI


Copyright © Henryk Wolniak-Zbożydarzyc, 2005-2014