| |
Żywiec, Wrocław 1977
Azyl
Płynąć z potem pod czas
Nie zamieniłem słowa zaniebiony wygnany z domów odpędzony od ognisk konający z posuchy
Wynoszą księżyc z kostnicy nieba To miło odbijać światło pocałunków Dopełniać kobiety
Zamiłość
Być poetą nie mieć kobiety nawet na lekarstwo Stać pod niebem nie mieć Boga nawet na żałobę Pić z Wagą herbatę po muzułmańsku Oddawać się po polsku do ostatniego nasienia Być człowiekiem ― nie żyć Żyć ― nie być człowiekiem Człowieczyć ― zgodzić godziny ― klęczeć przed Dziewicą Dziewicza ziemia wzięła ze mnie krew Dziewicze niebo ściągnęło skórę Dziewicze słowo ― kropla z oka na drążenie pozgonnych kamieni kropla krwi na cyrograf
Wyjąc za Niebem
Skrzyżowane drogi i bezdroża w ustach rozbitkowie słów rybitwy łez znowu trzepocą
Podwodne niebo wynurzone z nas
Wypuszczamy na suchą ziemię zwilżoną potem po parze słów
Wydeptujemy gościniec ― pobiegną nim bezpańskie psy poezji
Z dodatkiem Baranka do otwierania pieczęci
Którą mamy godzinę a która nas ma Której oddajemy się kobiecie a która nam przynosi niemowlę
W jaką ubieramy się nędzę a w jaką nas stroją
Oczy płacą jałmużnę twarzy Twarz obcym ustom oddaje się w zastaw Do nieba przyjmują ale tylko na pniu
W biurze miłości znalezionej płaci się spermą za zgubienie siebie
W biurze śmierci znalezionej płaci się ― nie dają za darmo
Odbieram sobie życie
Szczeni się piana na ustach Głód zaspokajam w pocie zarobionymi łzami
Nie mam miłości ani na jawie ani na snawie Anioł odleciał pokutują skrzydła ale brak ciał brak nawet cieni i jaskiń do ściągania bogomasek
Bogobosy Kobietoszczuty Słowonogi
Czarnymi ustami całuje mnie niebo po stopach ale nie wrócę skąd mnie wygnano Mam cierpliwość nad sobą oddaję wszystko
Mewosłowi
Sto razy dziennie gaszą mi twarz straże wzroku sto razy dziennie wynoszę z siebie zwłoki duszy
Biorę przykład z ciszy zażywam dwa razy dziennie rano na twarz i przyrodzenie
Wieczorem żagiel języka
Na garbate groby
Mam sól ale zwietrzałą Mam chleb ale spleśniały Mam żonę ale w nienawiści Mam siebie ale w prochu z którego powstaję
Przyjaciele się wymówili Wybiegam na rozstajne drogi zapraszać ubogich ułomnych i chromych Mogę liczyć tylko
W zaświaty
Mogę dać ci Wszystko za Nic przenicować duszę bo wypada z ciała Mogę dać ci oczy ― ty tylko łzy Mogę dać ci usta ― ty tylko pocałunki Daję ci słowo za szczyptę milczenia Tłumię mlekiem krzyk rzuconego we mnie ziarna
Na szarych ciałach gasimy pocałunki Na szarym niebie nieboszar skrzydlaty pościelowy odlatywacz
Progenitura
Uniesienia
Jem dzisiaj strawę winną nie płynąć nawet w świńskim żłobie Pieszczę dziewkę w chlewie Staję się rywalem robactwa zabiegającego o kości
Usta stręczyciele z dziewicą słowa Na jedną noc to ja mam śmierć z wiankiem
Piję czarne mleko prosto od krowy popasającej na niebieskich łąkach
W Ogrójcu
Anioł Stróż daleko zbiera skrzydłami czas suchy chrust ust na gniazdowisko
Nigdy nie miałem domu Wstyd się przyznać gdzie i z kim żyłem z kim umierałem Do śmierci jednak nie doszło zachowałem wianek który wniosę w posagu Bogu kiedy mnie pojmą
Być
bez względu na...
Być dobrym dla Anioła Stróża podczas skubania piór Być dobrym bez względu na żywość martwość i marność żywca
Dobrego nawet niebo nie poszczuje suką księżyca Anioł Stróż nigdy na niego raportu w Archanielni
Dobremu nie radzę pluć w twarz wiedzą o tym ekskluzywne szkoły katów ucząc wychowanków pluć w ręce przed założeniem gdzie trzeba pętli
Dobrego zabijesz ― nie wydrzesz mu nic Wie o tym nawet Bóg dobrych rozmnażając przez szczypanie duszy
Zamienię sen na Dziewicę
Wyrwany ze snu udzieliłem Poezji pierwszej pomocy ucałowałem wyjąłem nóż z serca wylizałem krew
Wyrwano mnie ze snu wiersz wiara wiersz mara
W celu zmiękczenia kamieni którymi się zaraz obrzucimy
Nie miałem ani dziewicy ani prostytutki Nie leżałem pod stołem na weselu ani pod katafalkiem na stypie Ptaki nie wytykały opętanego na szubienicy skrzydłami Cmentarze nie wyrzucały do Wszystkich Świętych Nieboszczyków Pod biczem rzeki czerwona chusta ciała pokornie krwawi Pierzchają żywi i martwi Uciekają czyści i zbrukani Częstuje los tym co użebrze sól wysupłana ze skóry flaki prosto z brzucha Śmierć nie lubi takich potraw Miłość za dużo zarabia spermy Wszystko martwe język przede wszystkim
Pogódźcie się Człowiek do człowieka przyjdzie po zgonie Lepiej późno niż wcale
Święci lepią garnki na prochy Nieświęci jak zwykle zajmują się sobą sobaczą na brak suk w barłogach na brak sukna w oknach na brak oka w czaszkach
Dziewice domagają się pasów cnoty dla ratowania miłości Prostytutki spółkowania w biały dzień na ulicach
Ciało
Nędzarzem żywym pod gilotyną głodu wygrzebuję ze śmietników chleb namaszczony pleśnią
Wydały mnie dwie kobiety jedna za życia druga po śmierci Nie przyjęto mnie w poczet Wielkich Żebraków Świata nie wyżebrałem miłości z żeber Nie wyżebrałem krzyku z macic ni zmartwychwstań z miejsc nie cierpiących zwłoki Nie skorzystałem z prawa łaski proszony o wyciągnięcie nóg założony z księżycem o szyję
W niebie jest pełno aniołów żebrzących o garść ziemi Księżycu ― stręczycielu gwiazd ― bujający w obłokach na twych jądrach postawiły już stopy stany i związek a ty ciągle napełniasz nas krwią choć już dawno straciliśmy
Słowa
Dla miasta pies z kagańcem na pysku Dla byłej teściowej zabyły koń szpicruta na grzbiecie serca kostka cukru w mordzie
Szczekam i rżę dawno nie wydałem ludzkiego głosu
Osłem rozbierałem małżeńskie łoże nie został z niego nawet muł
Szczekam na księżyc zmieniający oślą skórę na psią to ściąganie bezbolesne
Szczekam na suki próbujące nie wydawać szczeniąt
Rżę do nieba potratowałbym słońce połamałbym skrzydła skórę naciągnąłbym na Boga
Pomilczałbym z Dziewicą w ogrodach pełnych psów porzuconych pod płotem
Moje potomstwo dopiero na pniu
Wyniesiono już z domu żywych i umarłych Wygaszono świece Wymilczono słowa Wymodlono niebo
Wolę z żebrakami trzymać pod kościołem niż na gorących uczynkach łapać umarłych
Wolę od dziwek szczerego syfa niż od dziewic wydumaną skrobankę Kobiety wyliczające mi używanie ciała i snu ponad miarę
Wolę z Nieboszczykami pod ziemią niż na ziemi lizać spocone stopy tyranów Z tej woli jak wołu na łańcuchu do sądu na rozstajnych ciałach nawet najczystszy zabłąka się Duch Z tej piany na ustach kołacze dla gawiedzi
Proszę Wysokiego Sądu jestem niewinny Wepchnięto mnie w ciało podczas snu podczas spółkowania straciłem wszystko nie mam ani jednego ziarna na przednowiu Nie mam nic oprócz nędzy niech złagodzi wasz głód krwi
Wyjąc za niebem
Ja dziedzic całej ziemi
z wielkim poczuciem głębi
Kobiety rzekami płyną przez mężczyzn mężczyźni rzekami przez wojny coś z nich wypływa na coś przydają się ziemi
Nie zarzekam się ziemi ja Wolny człowiek Wolniak od stóp do głów zwolniony od obowiązkowych dostaw ducha skubania piór
Ja zakład z całym światem o błysk wolności w oku dziecka dziadka
Zakład z całym niebem o skrzydła świtu potykające się o talent błądzenia w ciemności
Zakład ze wszystkimi celami o kwadrans świeżego powietrza na dziedzińcu
Zdrowe płuca lecz zatrute powietrze W żebrach miejsce na miłość lecz kobiety wypędzone z rajów Zdrowe nogi lecz cierpiąca na chorobę weneryczną ziemia Zdrowe kiszki lecz mdlejące z głodu ręce Zasadę miłości wyłożyć mi na ciele wypisać na skórze krwią wypisać Miłość to przebudzenie po czym Pytają
Dane
Statystycznie pogłowie
W cierniowym pysku zakrwawione słowo Dziewica duszy dzisiaj nie pławi W cierniowych rękach krom chleba dla żywych pleśń czasu Cierniowymi stopami wyraniam ziemię
Cierniowym pyskiem zanurzony w ziemi trawię drzemię krwawię niebię Wyzywam słowa na pojedynki głowa pieniek sierpy ust zaczajone w zbożu
Ziarno rzucone z miłości wykiełkuje ponad
Żebrząc o garstkę poprochu
Nędzarz nie umiera nie ma na to czasu śmierć to luksus mogą sobie na nią pozwolić poeci lub inni wybrańcy bogów
Noc się nie liczy dla nędzarzy spółkowanie z wszami to namiastka miłości choć płynie krew niby od dziewicy
Noc się nie liczy dla nędzarzy żaden nędzarz nie podrapie się w zapchlony ogon księżyca
Dopiero w niebie nędzarz wychodzi na swoje wyiskany przez aniołów staje się Poetą milczy
Cierpięgi
Z obłoków piersi za ustami sutki
Wpatrzeni w ślepe źrenice miłości
Biała laska głosu na ustach kosturem pod sercem (serce świątynia dotykania Boga oddającego Ducha) pod pręgierzem w koniczynach kończyn wolno nasieniu dojrzewać w macicach
Łódka ciała wywraca płacz za gwiazdą polarną piersi
Szczury dusz skaczą do niej do nieba do niebosiebia
W rynsztokach
Za wcześnie na miłość jeden zakochany nie zapłodni ziemi
Za wcześnie na poczytalność jeden nekrolog nie wystarcza do nauki zaświatów
Za wcześnie na śmierć jedna rana nie czyni cudów jeden nieboszczyk zmartwychwstań
Za wcześnie na nas dusze płody niebieskie w czerwonym kuble ciała uczą się raczkowania
Goryczowisko
Nie mam domu przygarnąłem jednak kobietę z bliźniętami piersi
Nie mam ust słowo rodzi na kamieniu
Nie mam kamienia obelisk obelgi między mną a Bogiem dusze wplecione w żebra Gubię wątek znajduję niebokłąb Nie jestem za ani przed śmiercią To po prostu Czas z popiołu wyrasta ogień
Śmierci
Wyszedłem z morza a powinienem w nim pozostać
Odszedłem od kobiety a powinienem mieć dzieci
Umarłem ― stałem się dzieckiem bożym a powinienem zostać człowiekiem być do krzyża nie do nieba
Wyszedłem z ziemi w dniu zmartwychwstań a powinienem być z Mrówkami Madonnami
Czyściciele
Starzy wyjadacze
Z jednej piersi ssaliśmy z jednego grobu zmartwychwstawaliśmy
Nie na jednym katafalku nam kadzono Nie z jednego Nieba jedliśmy Boga
A dzwony nie jedne wzywają na nieszpory do świątyń A szubienicznicy to mają życie nie tylko przyrodzenie im wisi Ale i przyzdychanie
Otrzepując się z prochu
Jest wiersz ale to nieprawda
Jest nieprawda ale to boli
Jest ból ale nie ma ciebie
Jesteś ty ale nie ma czasu
Jest czas ale nie ma miejsca wszystkie kąty zajęte przez umarłych
I nowi klienci zaświatów czekają już na swój przydział
Na zimno
Miłością leczę się z nienawiści alkoholem z miłości Przed zejściem na złą drogę bronię się głodem i potem
Kiedy jednak błądzę gdzie pot sperma alkohol uświęcają środki zdaję sobie sprawę z ulicy Świętojańskiej nie święci tu garnki lepili lecz groby
Idąc na koninę
Nie proszę o nic Nie sprowadzam prostytutek do domu trudno spółkować w pyle Nie żyję już z duszenia bezpańskich psów Konam od nowa Jestem tępy koń by się uśmiał
Poezjo rozsyp się trutką na szczury
Odzew Wieku
wychodzące w biały dzień na główne trakty
W rynsztokach
Duchy pokutują w ciałach Ciała pokutują w łożach potny to pokut podkuwanie duszy na gołoledź zaświata
Ciała pokutują w ziemi ziemia pokutuje w kolczastych drutach krwawy to pokut szczenięta ran wyją
Koniodar skrzydlaty
Na mój widok żona się pieni wyrzuca mi potomiłosne ziarno Na mój widok pierzchają aniołowie do mysiej dziury nieba Psy spuszczone z łańcuchów wpędzają z powrotem do grobów niedoszłych zmartwychwstańców knujących spisek przeciw życiu Musieli obrócić się w proch posiedli dar mrówek ale stracili wielki dar konania dar konia
ciągnie ostatni raz karawan tak roso (nie stawiajmy kropki nad i) zamiast klaczoduszy lecącej oźrebić się w niebie
Wyduszone
Żywcem
Bardziej niż żywi sprzyjają umarli Bardziej niż żony kochanki czystsze od kochanek mrówki
Bliżej Boga wisielcy niewinni zapładniacze wolności zaciągacze długu u śmierci Nie mówmy w ich obecności o zręczności katowskiej to rzemiosło artystyczne nie ma przyszłości życia w nim nie ma
Bezpańskie psy
Małe
Jestem obywatelem nieboskłonu Bóg dla mnie opocił stworzenie Jam dla Boga czyściciel pies Ateop
Suczy żywot wypełniam wyciem Wyję za samicą i przeciw niej Wyję z hyclowskiej radości cnota mi stanęła na rozpustnej drodze Boże wyj ze mną oddaliśmy przecież Ducha na przechowanie Zwrócono nam sukę rozszarpującą
Porzuca pod płotem młode
Nie otwieram oczu w domowym areszcie potwarzy
Nie otwieram klatki szczeni się suka serca
Doczyścić
Pies pogrzebany jeszcze zaszczeka Człowiek udziałowiec mrówek asystentek stypy
Odbywamy praktykę u szarych aniołów szorujemy niebo czyścimy księżyc z krwi pragnąc się czegoś wreszcie
Przed przeprowadzką na tamten świat
Na psim posłaniu wziąłem się w garść trzymam w ręku ścierwo Klęczę pod gołym niebem wybaw mnie z nędzy skoro stworzyłeś możesz przestworzyć przejęzyczyć głód odepchlić ciało
Uciekam z psiej budy duszy już słucham skomleń łańcuszych
Kagańcza mać odmawia oczom splunięcia w ręce przed dotknięciem szyi
Rano jestem silny całuję głód po jelitach nędzę po pchłach Stoję pod gołym niebem mam oczy otwarte na Wszystko
Po słowie
W cieniu piersi mlecz się duszo po mieczu mlecz
Po kądzieli prządź się krwi na kurtynę
Pożycianie
Boże comiponocny bez domu Boże comipodomny bez jutra Boże juczny bez snu Boże snu winnic panicznego strachu ze strachu domy bez klamek Boże domu bez klamek ze sprzętu odwagi z krwi nie rób konia Boże konia nie ródź po stajniach nie sadzaj po osłach Boże Ewy uczyń ze snu Maję zadowypiętą na biura
Boże jarzma wieniec potu pod niebem Boże składu skrzydeł po co ci skład desek pod ziemią Boże podziemia brakuje lasu broni i tchu w bród blekot i szalej w bród kawał polityczny z brodą w bród nieba w bród serca Brodami ducha szukamy czyśćca Boże brodu zrzeknij się na naszą korzyść Drugiego brzegu My ci w zamian dotrzymamy kroku w drodze do podziemi podgolgoceni ziembozi
Sukosłowa
Wszystko jest w porządku w największym porządku porządek W największej miłości wszystko Wysłano nas na ten świat po miłość wróciliśmy z pustymi zmysłami Wyprawiono nas z workami serc żebraliśmy w macicach o wyjście na swoje posłanie
W największym niebie anioł nie poruszy skrzydłami oczy poronią twarz się osuczy słowami
Ziemia nie ma prawa
Niebo wzięte na śledztwo wyśpiewa wszystko wyda wspólników nie zostawi suchej nitki na wiążących niewinne szyje
A Łazarz śpiący z wielkim talentem zmartwychwstania każe optymistycznie patrzeć w przyszłość na osłach potu wstąpić na górę czaszki Niebo opuści swoich wyznawców nim zgon się zgodzi podać dłoń oprawcom Niebo wyśpiewa wszystko podczas rewizji życia nie wyprze się podrzutków i bękartów Wszystko jest niebem
po poręczach powietrza piąć się w Górę Czaszek
Wrocław 1977
Wersję elektroniczną tomu przygotował: Przemysław Kuzborski
| |
INDEKS
|
BIOGRAFIA
|
POEZJA
|
TEKSTY
|
FOTO
|
NAGRODY
|
JUBILEUSZ
|
KONTAKT
|
LINKI
|