Żywiec, Wrocław 1977

Projekt okładki tomiku – Stanisław Kortyka

 

Azyl

 

 

Płynąć z potem pod czas

 

Nie zamieniłem słowa

zaniebiony

wygnany z domów

odpędzony od ognisk

konający z posuchy

 

Wynoszą księżyc z kostnicy nieba

To miło odbijać światło pocałunków

Dopełniać kobiety

 

 

 

Zamiłość

 

Być poetą nie mieć kobiety nawet na lekarstwo

Stać pod niebem nie mieć Boga nawet na żałobę

Pić z Wagą herbatę po muzułmańsku

Oddawać się po polsku

do ostatniego nasienia

Być człowiekiem ― nie żyć

Żyć ― nie być człowiekiem

Człowieczyć ― zgodzić godziny

 ― klęczeć przed Dziewicą

Dziewicza ziemia wzięła ze mnie krew

Dziewicze niebo ściągnęło skórę

Dziewicze słowo

― kropla z oka na drążenie

pozgonnych kamieni

kropla krwi na cyrograf

 

 

 

Wyjąc za Niebem

 

Skrzyżowane drogi i bezdroża

w ustach rozbitkowie słów

rybitwy łez znowu trzepocą

 

Podwodne niebo wynurzone z nas

 

Wypuszczamy na suchą ziemię

zwilżoną potem

po parze słów

 

Wydeptujemy gościniec

― pobiegną nim

bezpańskie psy poezji

 

 

 

Z dodatkiem Baranka

do otwierania pieczęci

 

Którą mamy godzinę

a która nas ma

Której oddajemy się kobiecie

a która nam

przynosi niemowlę

 

W jaką ubieramy się nędzę

a w jaką nas stroją

 

Oczy płacą jałmużnę twarzy

Twarz obcym ustom

oddaje się w zastaw

Do nieba przyjmują

ale tylko na pniu

 

W biurze miłości znalezionej

płaci się spermą

za zgubienie siebie

 

W biurze śmierci znalezionej

płaci się

― nie dają za darmo

 

 

 

Odbieram sobie życie

 

Szczeni się piana na ustach

Głód zaspokajam

w pocie zarobionymi łzami

 

Nie mam miłości ani na jawie

ani na snawie

Anioł odleciał

pokutują skrzydła

ale brak ciał

brak nawet cieni

i jaskiń do ściągania

bogomasek

 

Bogobosy

Kobietoszczuty

Słowonogi

 

Czarnymi ustami całuje mnie niebo

po stopach

ale nie wrócę

skąd mnie wygnano

Mam cierpliwość nad sobą

oddaję wszystko

 

 

 

Mewosłowi

 

Sto razy dziennie

gaszą mi twarz

straże wzroku

sto razy dziennie

wynoszę z siebie

zwłoki duszy

 

Biorę przykład z ciszy

zażywam dwa razy dziennie

rano na twarz i przyrodzenie

 

Wieczorem żagiel języka

 

 

 

Na garbate groby

 

Mam sól

ale zwietrzałą

Mam chleb

ale spleśniały

Mam żonę

ale w nienawiści

Mam siebie

ale w prochu

z którego powstaję

 

Przyjaciele się wymówili

Wybiegam na rozstajne drogi

zapraszać ubogich

ułomnych i chromych

Mogę liczyć tylko

 

 

 

W zaświaty

 

Mogę dać ci Wszystko

za Nic

przenicować duszę

bo wypada z ciała

Mogę dać ci oczy

― ty tylko łzy

Mogę dać ci usta

― ty tylko pocałunki

Daję ci słowo

za szczyptę milczenia

Tłumię mlekiem krzyk

rzuconego we mnie

ziarna

 

Na szarych ciałach

gasimy pocałunki

Na szarym niebie

nieboszar skrzydlaty

pościelowy odlatywacz

 

 

 

Progenitura

 

 

Uniesienia

 

Jem dzisiaj strawę

winną nie płynąć

nawet w świńskim żłobie

Pieszczę dziewkę w chlewie

Staję się rywalem robactwa

zabiegającego o kości

 

Usta stręczyciele z dziewicą słowa

Na jedną noc to ja mam śmierć

z wiankiem

 

Piję czarne mleko prosto od krowy

popasającej

na niebieskich łąkach

 

 

 

W Ogrójcu

 

Anioł Stróż daleko

zbiera skrzydłami czas

suchy chrust ust

na gniazdowisko

 

Nigdy nie miałem domu

Wstyd się przyznać

gdzie i z kim żyłem

z kim umierałem

Do śmierci jednak nie doszło

zachowałem wianek

który wniosę w posagu Bogu

kiedy mnie pojmą

 

 

 

Być

 

bez względu na...

 

Być dobrym dla Anioła Stróża

podczas skubania

piór

Być dobrym bez względu na żywość

martwość

i marność żywca

 

Dobrego nawet niebo nie poszczuje

suką księżyca

Anioł Stróż nigdy na niego raportu

w Archanielni

 

Dobremu nie radzę pluć w twarz

wiedzą o tym ekskluzywne szkoły katów

ucząc wychowanków pluć w ręce

przed założeniem gdzie trzeba

pętli

 

Dobrego zabijesz ― nie wydrzesz mu nic

Wie o tym nawet Bóg

dobrych rozmnażając

przez szczypanie duszy

 

 

 

Zamienię sen na Dziewicę

 

Wyrwany ze snu udzieliłem Poezji

pierwszej pomocy

ucałowałem

wyjąłem nóż z serca

wylizałem krew

 

Wyrwano mnie ze snu

wiersz wiara wiersz mara

 

 

 

W celu zmiękczenia kamieni

którymi się zaraz obrzucimy

 

Nie miałem ani dziewicy ani prostytutki

Nie leżałem pod stołem na weselu

ani pod katafalkiem na stypie

Ptaki nie wytykały opętanego

na szubienicy skrzydłami

Cmentarze nie wyrzucały

do Wszystkich Świętych Nieboszczyków

Pod biczem rzeki czerwona chusta ciała

pokornie krwawi

Pierzchają żywi i martwi

Uciekają czyści i zbrukani

Częstuje los tym co użebrze

sól wysupłana ze skóry

flaki prosto z brzucha

Śmierć nie lubi takich potraw

Miłość za dużo zarabia spermy

Wszystko martwe

język przede wszystkim

 

Pogódźcie się

Człowiek do człowieka przyjdzie

po zgonie

Lepiej późno niż wcale

 

Święci lepią garnki na prochy

Nieświęci jak zwykle zajmują się sobą

sobaczą na brak suk w barłogach

na brak sukna w oknach

na brak oka w czaszkach

 

Dziewice domagają się pasów cnoty

dla ratowania miłości

Prostytutki spółkowania w biały

dzień na ulicach

 

 

 

Ciało

 

Nędzarzem żywym

pod gilotyną głodu

wygrzebuję ze śmietników chleb

namaszczony pleśnią

 

Wydały mnie dwie kobiety

jedna za życia

druga po śmierci

Nie przyjęto mnie w poczet

Wielkich Żebraków Świata

nie wyżebrałem miłości

z żeber

Nie wyżebrałem krzyku z macic

ni zmartwychwstań z miejsc

nie cierpiących zwłoki

Nie skorzystałem z prawa łaski

proszony o wyciągnięcie nóg

założony z księżycem o szyję

 

W niebie jest pełno aniołów

żebrzących o garść ziemi

Księżycu ― stręczycielu gwiazd

― bujający w obłokach

na twych jądrach postawiły już stopy

stany i związek

a ty ciągle napełniasz nas krwią

choć już dawno straciliśmy

 

 

 

Słowa

 

Dla miasta pies

z kagańcem na pysku

Dla byłej teściowej

zabyły koń

szpicruta na grzbiecie serca

kostka cukru w mordzie

 

Szczekam i rżę

dawno nie wydałem ludzkiego głosu

 

Osłem rozbierałem małżeńskie łoże

nie został z niego nawet muł

 

Szczekam na księżyc

zmieniający oślą skórę na psią

to ściąganie bezbolesne

 

Szczekam na suki

próbujące nie wydawać

szczeniąt

 

Rżę do nieba

potratowałbym słońce

połamałbym skrzydła

skórę naciągnąłbym na Boga

 

Pomilczałbym z Dziewicą

w ogrodach pełnych psów

porzuconych pod płotem

 

 

 

Wysoki Sądzie

 

Moje potomstwo dopiero na pniu

 

Wyniesiono już z domu

żywych i umarłych

Wygaszono świece

Wymilczono słowa

Wymodlono niebo

 

Wolę z żebrakami trzymać pod kościołem

niż na gorących uczynkach łapać umarłych

 

Wolę od dziwek szczerego syfa

niż od dziewic wydumaną skrobankę

Kobiety wyliczające mi używanie

ciała i snu ponad miarę

 

Wolę z Nieboszczykami pod ziemią

niż na ziemi lizać spocone stopy tyranów

Z tej woli jak wołu na łańcuchu do sądu

na rozstajnych ciałach

nawet najczystszy zabłąka się Duch

Z tej piany na ustach

kołacze dla gawiedzi

 

Proszę Wysokiego Sądu

jestem niewinny

Wepchnięto mnie w ciało

podczas snu

podczas spółkowania straciłem wszystko

nie mam ani jednego ziarna na przednowiu

Nie mam nic oprócz nędzy

niech złagodzi wasz głód krwi

 

 

 

Wyjąc za niebem

 

 

Ja dziedzic całej ziemi

 

z wielkim poczuciem głębi

 

Kobiety rzekami płyną przez mężczyzn

mężczyźni rzekami przez wojny

coś z nich wypływa

na coś przydają się ziemi

 

Nie zarzekam się ziemi

ja Wolny człowiek Wolniak

od stóp do głów

zwolniony od obowiązkowych dostaw

ducha

skubania piór

 

Ja zakład z całym światem

o błysk wolności w oku

dziecka dziadka

 

Zakład z całym niebem

o skrzydła świtu

potykające się o talent

błądzenia w ciemności

 

Zakład ze wszystkimi celami

o kwadrans świeżego powietrza

na dziedzińcu

 

 

 

Umarli z miłości

 

Zdrowe płuca lecz zatrute powietrze

W żebrach miejsce na miłość

lecz kobiety wypędzone z rajów

Zdrowe nogi lecz cierpiąca

na chorobę weneryczną ziemia

Zdrowe kiszki

lecz mdlejące z głodu ręce

Zasadę miłości wyłożyć mi na ciele

wypisać na skórze krwią wypisać

Miłość to przebudzenie po czym

Pytają

 

 

 

Dane

 

Statystycznie pogłowie

 

W cierniowym pysku zakrwawione słowo

Dziewica duszy dzisiaj nie pławi

W cierniowych rękach krom chleba dla żywych

pleśń czasu

Cierniowymi stopami wyraniam ziemię

 

Cierniowym pyskiem zanurzony w ziemi

trawię drzemię krwawię niebię

Wyzywam słowa na pojedynki

głowa pieniek sierpy ust

zaczajone w zbożu

 

Ziarno rzucone z miłości

wykiełkuje ponad

 

 

 

Żebrząc o garstkę poprochu

 

Nędzarz nie umiera

nie ma na to czasu

śmierć to luksus

mogą sobie na nią

pozwolić poeci

lub inni wybrańcy

bogów

 

Noc się nie liczy dla nędzarzy

spółkowanie z wszami

to namiastka miłości

choć płynie krew niby od dziewicy

 

Noc się nie liczy dla nędzarzy

żaden nędzarz nie podrapie się

w zapchlony ogon księżyca

 

Dopiero w niebie

nędzarz wychodzi na swoje

wyiskany przez aniołów

staje się Poetą

milczy

 

 

 

Cierpięgi

 

Z obłoków piersi za ustami sutki

 

Wpatrzeni w ślepe źrenice miłości

 

Biała laska głosu na ustach

kosturem pod

sercem

(serce świątynia dotykania

Boga oddającego Ducha)

pod pręgierzem w koniczynach kończyn

wolno nasieniu dojrzewać w macicach

 

Łódka ciała wywraca płacz

za gwiazdą polarną piersi

 

Szczury dusz skaczą

do niej do nieba

do niebosiebia

 

 

 

W rynsztokach

 

Za wcześnie na miłość

jeden zakochany

nie zapłodni

ziemi

 

Za wcześnie na poczytalność

jeden nekrolog

nie wystarcza do nauki

zaświatów

 

Za wcześnie na śmierć

jedna rana nie czyni cudów

jeden nieboszczyk zmartwychwstań

 

Za wcześnie na nas

dusze

płody niebieskie

w czerwonym kuble ciała

uczą się raczkowania

 

 

 

Goryczowisko

 

Nie mam domu

przygarnąłem jednak kobietę

z bliźniętami piersi

 

Nie mam ust

słowo rodzi na kamieniu

 

Nie mam kamienia

obelisk obelgi

między mną a Bogiem

dusze wplecione w żebra

Gubię wątek

znajduję niebokłąb

Nie jestem za ani przed

śmiercią

To po prostu Czas

z popiołu wyrasta ogień

 

 

 

Śmierci

 

Wyszedłem z morza

a powinienem

w nim pozostać

 

Odszedłem od kobiety

a powinienem

mieć dzieci

 

Umarłem ― stałem się

dzieckiem bożym

a powinienem zostać

człowiekiem

być do krzyża

nie do nieba

 

Wyszedłem z ziemi

w dniu zmartwychwstań

a powinienem

być z Mrówkami

Madonnami

 

 

 

Czyściciele

 

 

Starzy wyjadacze

 

Z jednej piersi ssaliśmy

z jednego grobu

zmartwychwstawaliśmy

 

Nie na jednym katafalku

nam kadzono

Nie z jednego Nieba

jedliśmy Boga

 

 

A dzwony nie jedne

wzywają na nieszpory

do świątyń

A szubienicznicy

to mają życie

nie tylko przyrodzenie im wisi

Ale i przyzdychanie

 

 

 

Otrzepując się z prochu

 

Jest wiersz

ale to nieprawda

 

Jest nieprawda

ale to boli

 

Jest ból

ale nie ma ciebie

 

Jesteś ty

ale nie ma czasu

 

Jest czas

ale nie ma miejsca

wszystkie kąty zajęte

przez umarłych

 

I nowi klienci zaświatów

czekają już

na swój przydział

 

 

 

Na zimno

 

Miłością leczę się z nienawiści

alkoholem z miłości

Przed zejściem na złą drogę

bronię się głodem i potem

 

Kiedy jednak błądzę

gdzie pot sperma alkohol

uświęcają środki

zdaję sobie sprawę

z ulicy Świętojańskiej

nie święci tu

garnki lepili

lecz groby

 

 

 

Idąc na koninę

 

Nie proszę o nic

Nie sprowadzam prostytutek do domu

trudno spółkować w pyle

Nie żyję już z duszenia

bezpańskich psów

Konam od nowa

Jestem tępy

koń by się uśmiał

 

 

 

Hasło Wieku

 

Poezjo rozsyp się

trutką na

szczury

 

Odzew Wieku

 

wychodzące w biały dzień

na główne

trakty

 

 

 

W rynsztokach

 

Duchy pokutują w ciałach

Ciała pokutują w łożach

potny to pokut

podkuwanie duszy

na gołoledź zaświata

 

Ciała pokutują w ziemi

ziemia pokutuje w kolczastych

drutach

krwawy to pokut

szczenięta ran wyją

 

 

 

Koniodar skrzydlaty

 

Na mój widok

żona się pieni

wyrzuca mi

potomiłosne ziarno

Na mój widok

pierzchają aniołowie

do mysiej dziury nieba

Psy spuszczone z łańcuchów

wpędzają z powrotem do grobów

niedoszłych zmartwychwstańców

knujących spisek

przeciw życiu

Musieli obrócić się w proch

posiedli dar mrówek

ale stracili wielki dar

konania dar konia

 

ciągnie ostatni raz karawan tak roso

(nie stawiajmy kropki nad i)

zamiast klaczoduszy lecącej

oźrebić się w niebie

 

 

 

Wyduszone

 

Żywcem

 

Bardziej niż żywi sprzyjają umarli

Bardziej niż żony kochanki

czystsze od kochanek mrówki

 

Bliżej Boga wisielcy

niewinni zapładniacze wolności

zaciągacze długu u śmierci

Nie mówmy w ich obecności

o zręczności katowskiej

to rzemiosło artystyczne

nie ma przyszłości

życia w nim nie ma

 

 

 

Bezpańskie psy

 

 

Małe

 

Jestem obywatelem nieboskłonu

Bóg dla mnie opocił stworzenie

Jam dla Boga czyściciel pies Ateop

 

Suczy żywot wypełniam wyciem

Wyję za samicą i przeciw niej

Wyję z hyclowskiej radości

cnota mi stanęła na rozpustnej drodze

Boże wyj ze mną

oddaliśmy przecież Ducha

na przechowanie

Zwrócono nam sukę

rozszarpującą

 

 

 

Porzuca pod płotem młode

 

Nie otwieram oczu

w domowym areszcie potwarzy

 

Nie otwieram klatki

szczeni się suka serca

 

 

 

Doczyścić

 

Pies pogrzebany jeszcze zaszczeka

Człowiek udziałowiec mrówek

asystentek stypy

 

Odbywamy praktykę u szarych aniołów

szorujemy niebo czyścimy księżyc

z krwi

pragnąc się czegoś wreszcie

 

 

 

Przed przeprowadzką na tamten świat

 

Na psim posłaniu

wziąłem się w garść

trzymam w ręku ścierwo

Klęczę pod gołym niebem

wybaw mnie z nędzy

skoro stworzyłeś

możesz przestworzyć

przejęzyczyć głód

odepchlić ciało

 

Uciekam z psiej budy duszy

już słucham

skomleń łańcuszych

 

Kagańcza mać

odmawia oczom

splunięcia w ręce

przed dotknięciem szyi

 

 

Rano jestem silny

całuję głód po jelitach

nędzę po pchłach

Stoję pod gołym niebem

mam oczy otwarte

na Wszystko

 

 

 

Po słowie

 

W cieniu piersi

mlecz się duszo

po mieczu mlecz

 

Po kądzieli prządź się krwi

na kurtynę

 

 

 

Pożycianie

 

Boże comiponocny bez domu

Boże comipodomny bez jutra

Boże juczny bez snu

Boże snu winnic

panicznego strachu

ze strachu domy bez klamek

Boże domu bez klamek

ze sprzętu odwagi

z krwi nie rób konia

Boże konia nie ródź po stajniach

nie sadzaj po osłach

Boże Ewy uczyń ze snu Maję

zadowypiętą na biura

 

Boże jarzma

wieniec potu pod niebem

Boże składu skrzydeł

po co ci skład desek pod ziemią

Boże podziemia

brakuje lasu broni i tchu

w bród blekot i szalej

w bród kawał polityczny z brodą

w bród nieba

w bród serca

Brodami ducha szukamy czyśćca

Boże brodu zrzeknij się na naszą korzyść

Drugiego brzegu

My ci w zamian dotrzymamy kroku

w drodze do podziemi

podgolgoceni ziembozi

 

 

 

Sukosłowa

 

Wszystko jest w porządku

w największym porządku porządek

W największej miłości wszystko

Wysłano nas na ten świat

po miłość

wróciliśmy z pustymi zmysłami

Wyprawiono nas z workami serc

żebraliśmy w macicach

o wyjście na swoje posłanie

 

W największym niebie

anioł nie poruszy skrzydłami

oczy poronią

twarz się osuczy słowami

 

 

 

Ziemia nie ma prawa

 

Niebo wzięte na śledztwo

wyśpiewa wszystko

wyda wspólników

nie zostawi suchej nitki

na wiążących niewinne szyje

 

A Łazarz śpiący

z wielkim talentem zmartwychwstania

każe optymistycznie patrzeć w przyszłość

na osłach potu wstąpić na górę czaszki

Niebo opuści swoich wyznawców

nim zgon się zgodzi

podać dłoń oprawcom

Niebo wyśpiewa wszystko

podczas rewizji życia

nie wyprze się podrzutków i bękartów

Wszystko jest niebem

 

po poręczach powietrza

piąć się w Górę

Czaszek

 

 

 Wrocław 1977

 

 

Wersję elektroniczną tomu przygotował: Przemysław Kuzborski

 

 

 

INDEKS    |    BIOGRAFIA    |    POEZJA    |    TEKSTY    |    FOTO    |    NAGRODY    |    JUBILEUSZ    |    KONTAKT    |    LINKI


Copyright © Henryk Wolniak-Zbożydarzyc, 2005-2014