|
Dostawy ducha
Horyzont (1965)
Znak zapytania
jeśli buk zgięty jest znakiem zapytania o niebo to pytam o ziemię w której się jeszcze czasem chowamy
Królestwo Róży
droga cierni usłana różami jak na dłoni biegnie wokół krzaka nie tracąc jasności z kolca idzie po olej do kielicha rzuca cierniową koronę całe królestwo stawia na stół o krysztale i wodzie
Ostatnia wieczerza
na stole stawu na wieczerzę księżyc z lśniącą wenus opuszczone pąki na płatki wody umywam usta jeszcze nie zamknięte duży wóz lwem we mnie rozwozi krew po mlecznej drodze rano piję wodę ze studni do której rzuciło się niebo
Wzięcie do ziemi
kiedy prosta przecina drogi jest promieni wiązka rzucona na krę widzę wtedy tęczę białą flagą na niebie
Kurtyna
publiczność zdjęła maski na korzyść aktora gra sprzętów wychodzi naturalnie zmieniono role za uprawianie serc grozi kara do zaprzestania bicia włącznie
Pytanie
cień odjął człowieka od słońca cykuta Sokratesa od ust wzrok słowa powiekę łza wierzbę od rzęsy klucz żurawi zamki promieni lata w sieci ości igła jak cień nie pada człowiek jest ale od czego odjąć słońce
Suszenie grzybów
las wymieciony z drzew miotłą jodłowej igły zbłąkanej zwierzynie zostawia cień wśród borowików z wyciągniętymi kapeluszami żebrzą rozdają gorycz wzrośniętą przez jedną noc z szyszkami heblowane przypominają dorzynanie dzika kordelasem zmylony przypiekaniem na przemian z grzybami otwiera skórę pod ludźmi – wycierana boso igły znalezione w lesie między palcami opadają napełnione krwią zasuszonych grzybów
Bonum falsum
nenufar fałszywy zaprawdę wyrzuca kwiaty pękają z wonnością śluzowate nosy przez konia i osła owocuje w mule dziedzicznie wypchany płcią
Widmo nieciągłe
serce zamknięte w komórkach skończy nami bić ręce wyciągnięte do góry klękną na ziemi chmurą zamknięta kropla roztopi klęcznik na kolana podciągnięte do tęczy bez kończyn tam ciała szeregiem barw
Mój grób cudzy
gdyby ziemia była pomarańczą postarałbym się o drzewo gdyby człowiek był człowiek jest ale kogoś wiecznie brakuje łza jest oczkiem w chmurze a pada na cudzy grób jakby cień niech wypełni się grób mój aż po brzegi
Popiół
już czapka niewidka gore z drżeniem uchylone powieki nie trafiają do czoła w międzymorzu czy w międzypiórze rozsypane szkielety słów popielata droga
Pojedynek
ścisnąłem wreszcie ziemię patrzy na mnie przez palce to kula rozrywa świat dla mnie ja w niego nogą on we mnie pąkiem ja w niego sercem on pewniej we mnie ja klatką w niego on dziobem wybija zęby spada jabłko do drzewa widziałem właściwie złotego ptaka zwęglony promień potrącał skrzydłami
Rozwiązanie zegara
Szukanie źródła
mieni się w niebie uwodzi słońce korona na mule kotwica powieki ustami wiosła toń języka rzekę w polu bije się w brzegi kto zajdzie za chmury kto będzie człowiekiem to go na krzyż by liczył się z drzewem jak ptaki co skrzydła zanoszą do nieba i na odwrót gwiazdy do rzeki jak małe do gniazda do wielkiego wozu sierp księżyca układa snopy jak łzy to na supełek kata łez nie powieszono biją co oko jak ręce głuche
Cofanie do antyku
jak Zeus w czasie Ledy waha się łabędź korona na szyi berło wody w słońcu i tron nie z tego nieba do dna i dzień nie z tej nocy po lata a pióro w atrament bite nie w kałamarzu tęczy nie po kartach stawu układa klepsydry arabskie jak wiersze rzymskie pallida mors pod twoim spojrzeniem rumiana już gilotyna aequo pulsat pede
pod gołym niebem ubrana już złota pauperum tabernas regumque turris[1] pod twoją szyją szal gilotyny
Odnowienie wskazówek
biją skrzydła nie do pary do klucza po kotwiczce oliwa tylko dziesięć palców od pierwszej do dwunastej po stawach snucie pająków od sieci słowa nie tyka dochodzi zacięcie do krwi i pali znów proch po rękach umywam kulę w miednicy nieba
Rozwiązanie części ludzkich
a gałąź w gardle waha jabłkiem od zęba do zęba i dzwoni idzie od siedmiu kamieni nie opuszcza tarczy kamień syzyfowy od siedmiu odcisków nie tworzy wskazówek toczy w górę na zdartej osi od siódmej rdzy w trybach włos z kółka nie spada dobrze mu bija z wahadła do ucha od ucha siedem otworów nie bierze drzewa pod liście od siedmiu pór nie krzyżuje piór z owocami od siedmiu sprężyn spada oliwka co dwanaście wydała w godzinę podniesienia klatki winną kładką wiosny równania południa z północą liści do słońca o wydanie korony dziewczyny w rzęsach chleba na kamień muszki na apeks kuli z kolei samotność na dworcu ramion w godzinę dziewiczej dłoni sypanie ziarna w peruwianowe kłosy stawianie pola more maiorum na otwartym czole godzina na ręku i siwe pieluszki zachowaj dwanaście włosów na twarzy w godzinę wybitą z głowy
Podróż
Poza...
Proch (1972)
Przenikanie
Równouprawniona rola garncarzowi za srebrniki judaszów Haceldama człowiekowi Sprawdzam krwi klucz serce korzysta ze zwłoki Czas wymówiony ubocznym zajęciem Cisza – ziemia rodzi ziemię śmierć odbiera tytuł doktora za wybitne osiągnięcia na polu grzebania w oryginalny i odkrywczy sposóbWspółtworzenia
II
Życie – czym zasłużyłem na nie przecież rodzice moi drżąc o plony w pocie czoła uprawiają ziemię wydającą zboże wraz z kosą A ja człowiek szczęśliwy spokrewniony ze łzami modlę się ciągle o śmierć piękną dobrą i prawdziwą
III
Szukałem Ciebie po całej ziemi kiedy dotykałem złotego warkocza rzeki jak węże oplotły ramiona Zajrzałem w samo serce puszczy tu broń człowieka już nie wypala Rozszarpany kłami dzikich zwierząt wyrzucony poza ostatnie drzewo ledwie igły leśne zdążyły zaszyć rany morzu jestem winien kamień u szyi górom dano garby za pychę wysokości zaczerwieniło się niebo tam żywy bez krzyża nie dojdę Spoglądam głęboko w ziemię pokorny syn niemych słów grabarz marnotrawny w trawie skoszony z łąką a ślad mak czerwony Szukałem Ciebie po całym niebie mącąc łzami w martwych morzach ciszę zatopionych statków Szukał również Bóg
nie pamiętając czy tylko ducha tchnął w żebro a może śnił o Tobie po trudach Wielkiego Tygodnia
Widmo
Biała
chorągiew
dnia
Pod
chorągwią
krwi
Bóg
w
pełnym
rynsztunku Zbiory
Marcowe
koty
w
nieboskłonie
Ostrze
księżyca
Dzieci
złożone
w
grobie
Anioł
słowa
ma
związane
skrzydła
Ociągają
się
jeszcze
tchnął w żebro a może śnił o Tobie po trudach Wielkiego Tygodnia
Błyskawica – aniołowie prezentują broń przed Bogiem – człowiekiem przybitym do krzyża Golgota – tu włócznia pełna octu i żółci omija serce między żebrami Ziemio i Grobie Pan z tobą i kamień Zmartwychwstanie
Bóg Zapłać
Krew
śpiewa
otwartymi
ranami
Mordujcie
nas
rano Mordujcie nocą Sierpem księżyca ostrzonym Na kole wielkiego wozu
Mordujcie
w
czasie
Ojcze
nasz Mordujcie w czasie Zmartwychwstania Nie wierzcie umarłym Ani na jedną łzę nie spuszczajcie ich z oka
W
połowie
drogi
z
hakiem
Łapanka
Psy
gończe
powiek
Syreny
warczą
Przy
bitej
drodze
Psy
rozrywają
krtanie
Trzydziesty dziewiąty
Z
pulsujących
żywiołów
Rzuceni
w
rozpadlinę
ziemi
Pierwszy sierpnia
Zanim
księżyc
utonie
o
świcie
gorącym
zwolennikiem
śmierci jąder gwiazd w ciemnościach - W czasie poczęcia groby pękają jak brzuchy matek widać kości gotowe do poświęceń
Donosy
Moda
na
cmentarze
Poświęcenie
I
Za
posłańcem
krwi
Po
człowieku
zostanie
cmentarz
Po
zdjęciu
czerwonej
opończy
z
twarzy Bóg się z człowiekiem zamienił Niebo posiwiało
Z
brzucha
okopów
II
Ciało
leży
w
gruzach
cienia
Jawa
senniej
sza
od
snu
przedpotopowej
populacji
Prawdziwy
Pasterz
mianował
mnie
Wielkim
Łowczym
Przywiązanie
czekano
na
mnie
Granica
I.
Wytrzebiona
puszcza
za
śmiercią
wyje
Ktoś
w
pustej
łodzi
wytrwale
charoni
szmata
życia
przesiąknięta
krwią
II.
Trup
dnia
zawisł
na
rękach
III.
Dom
pełen
aniołów od karabinów rzeka złotych łusek ręce pełne prochu Od nieba opłatek słońca na martwe usta przed wstąpieniem do ziemi na wieki
Macierz
Wyciągnięte
z
gardzieli
czasu Zrównana z niebem skorupa rozcięta diamentem rzeki na granicy rodziła pisklę
Światło
wśród
tych
szkieletów na oporowskim cmentarzu
leży
naprawdę
mój
krewny
Matka
mnie
tu
przysłała
Dwie strony medalu
I.
Tłum
Żywy
i
Martwy
Za
mną
wierny
lokaj
śmierci
II. W boskim koszu cienia znajduję owoce
Śmierci
nie
ufam
choć
wiosna
u
niej Ojczyznę ze wsi
Przychodzącą
na
odpust
w
białych
kożuchach
Bóg gwiazdę przyznał pośmiertnie zachować zimną usta zacięte jak księżyc z nieba zdjęty oburącz Uciekająca owieczka światła zamienia ciszę w dobrego pasterza
Rachunek sumienia – nierówność
Cień
–
czarny
bilet
Uparty osioł nie wyjdzie z grobu
Równanie pierwsze
Niebo piorunem opada w morze otrząsnąć ciało z wieczności siwymi bryzgami chrzci ziemię nie pamięć pierwszego potopu Zanim dzikie słowo zamienione świątynią stawiało pierwszy znak krzyża zanim pustynia zapragnęła pierwszego poranek poroni niebo bliźniętami kula w babim lecie
słońce
grzbietami
gór
noszone
za
morza
Równanie drugie
Złączeni
uściskiem
Umarli
między
niebem
a
ziemią
Śmierć
chodzi
z
życiem
krew
pretekstem
Równanie trzecie
Jeśli umawiam się z tobą za życia przychodzisz dopiero po śmierci Czasem liczę wyciągnięte ramiona Do nieskończoności Słowa do pełni Milczenia czasem Przyjdę w czasie nieswoim Czas potrzask Nieistnieniem nie omami Brak obrazu brakiem muzeum nieba
Umarłaś
przede
mną
czy
urodzisz
się
po
mnie
widziana
na
początku
oślepiłaś
Udani
do
grobowca
Poezji
Tatuaż
Piersi
dwie
wyspy
łączą
czółno
dłoni
Serce
negr
wśród
nagiego
rozbitka
Uderzam
czołem
o
dno
oceanu
Alfa i omega
Część I.
Dano
oczy
nie
widok
na
przyszłość
Dano
język
nie
porozumienie
Część II.
Siedem
otworów
w
głowie
Człowiek
nie
ludzki
stan
rzeczy nim zapłonęły żywe pochodnie Człowiek nie ludzkie w nim węzły stopy pięta palce palce pięta kto ziemię podłoży Słoneczny włos przez ucho najpierw igielne a potem do rzeczy jeszcze jest mrok świtu pełen jeszcze nie ma obrazów
***
Odmawiam
oczom
światła - boskiego gońca odmawiam ustom chleba - suchego trwania do ostatniej wieczerzy
Ziemia
nie
kopie
dołu
pode
mną
zerwać
łańcuch
krwi Duch
Europejski Tydzień Serca
W
zgniłych
budach
Oświęcimia
Marz
o
świeżym
powietrzu
Dotykaj
twarzy
Europy
Czasoczary (1974)
Nauki piękne
Kto
mnie
nauczył
Słowo
-
nauczyciel
ust
Ziemię
chrońmy
w
dłoniach
Uczą
również
dobroci
Poświęcenie
Błogosławiony
ojcze
Kolbe
za
drugiego
człowieka
Wychowani
o
chlebie
i
wodzie Błogosławiony ojcze Kolbe jak umierać za drugiego człowieka dotrwać do rana rano promienie przepiłują kratę niebo jak dziecko usiądzie na kolanach wytrzemy mu oczy chustą cienia i twarz się stanie błogosławiona
Bytowanie
Byt
bierze
płachtę
języka
Ciągnie
ludzkie
chomąto
Dokąd pojadę na ośle pokory z tych biur pełnych siódmych potów - na łąki chodzące o kulach siwym dmuchawcom wyrywać włosy Dokąd pojadę na ośle pogardy z dzidą słowa wbitą między żebra Wybieraj ośle złoty środek przed zgorzeniem wśród ludzkich odchodów Niebo wypełnia się prochem szarzejąc jak człowiek
Duma (2)
Mylę
już
wiele
rzeczy
Życie
pomiata
mną
jak
miotłą
Jak
zwierzęta
idziemy
boskimi
śladami
Nie
mamy
już
sił
dźwigać
w
pyskach
Pokuta
Przeżuwam
dni
jak
szkapa
zielsko
siwe
szkapy
dni
Pokuty (1)
Jestem
leniwy
Zanim
pożre
mnie
ziemia
Ewonalia
Z
Twojego
ciała
niebo
Na
wzgórzach
piersi
I
czas
wciąga
Tarło
Pokój
już
pusty
Prześcieradła
już
zimne
Rybę mi przynieście z martwego morza z martwego człowieka uczyńcie rybaka ryby łowić będzie bo jest czas ludzkiego tarła krew z kamieniami się starła w morze wpełzła
Przynieście mi teraz na noszach promieni ranne słońce Trzeba być przy nich do końca
Prawo wydziedziczenia
Prawo o dwóch prostych równoległych Poznałem w praktyce - palce na ustach Kaganiec na sercu Nie gryzie lecz szczeka Kajdany na rękach Za głaskanie bezpańskiego ducha
Po oderwaniu palców od ust - milczenie po zdjęciu kagańca zagryziona dusza po zdjęciu kajdan odmrożone palce nie czują skroni
Kiedy
duch
brata
się
z
celą
Dwudziestowieczny
duch
Małe republiczki snu w snach złapane na gorących uczynkach rozwiązywania aniołów duszonych w niebie przejrzane na wylot od dwunastnicy do słowienicy
Niebo
darmo
oczyszcza
Niebożercy wszystkich podano do ziemi
Cud
Grabarze podali się do dymisji
Czasoczary
Znam
ludzi
Przywiozą
stamtąd
Ja
człowiek
głęboko
wierzący
na przybicie do krzyża
Liczę
na
cud
Na
cud
kochania
Za
dotknięciem
Liczę
na
to
Po
mokrej
robocie Biorę głodem niebo nie siebie nie słowo słowisko
Liczę
na
drobne
słowa
trzepocące
w
klatce
Żywiec (1977)
Azyl
Nie zamieniłem słowa zaniebiony wygnany z domów odpędzony od ognisk konający z posuchy
Wynoszą księżyc z kostnicy nieba To miło odbijać światło pocałunków Dopełniać kobiety
Płynąć z potem pod czas
Być poetą nie mieć kobiety nawet na lekarstwo Stać pod niebem ie mieć Boga nawet na żałobę Pić z Wagą herbatę po muzułmańsku Oddawać się po polsku do ostatniego nasienia Być człowiekiem – nie żyć Żyć – nie być człowiekiem Człowieczyć – zgodzić godziny – klęczeć przed Dziewicą Dziewicza ziemia wzięła ze mnie krew Dziewicze niebo ściągnęło skórę Dziewicze słowo – kropla z oka na drążenie pozgonnych kamieni kropla krwi na cyrograf
Zamiłość
Skrzyżowane drogi i bezdroża w ustach rozbitkowie słów rybitwy łez znowu trzepocą
Podwodne niebo wynurzone z nas
Wypuszczamy na suchą ziemię zwilżoną potem po parze słów
Wydeptujemy gościniec – pobiegną nim bezpańskie psy poezji
Wyjąc za Niebem
Którą mamy godzinę a która nas ma Której oddajemy się kobiecie a która nam przynosi niemowlę
W jaką ubieramy się nędzę a w jaką nas stroją
Oczy płacą jałmużnę twarzy Twarz obcym ustom oddaje się w zastaw Do nieba przyjmują ale tylko na pniu
W biurze miłości znalezionej płaci się spermą za zgubienie siebie
W biurze śmierci znalezionej płaci się – nie – dają za darmo
Z dodatkiem Baranka do otwierania pieczęci
Szczeni się piana na ustach Głód zaspokajam w pocie zarobionymi łzami
Nie mam miłości ani na jawie ani na snawie Anioł odleciał pokutują skrzydła ale brak ciał brak nawet cieni i jaskiń do ściągania bogomasek
Bogobosy Kobietoszczuty Słowonogi
Czarnymi ustami całuje mnie niebo po stopach ale nie wrócę skąd mnie wygnano Mam cierpliwość nad sobą oddaję wszystko
Odbieram sobie życie
Sto razy dziennie gaszą mi twarz straże wzroku sto razy dziennie wynoszę z siebie zwłoki duszy
Biorę przykład z ciszy zażywam dwa razy dziennie rano na twarz i przyrodzenie
Wieczorem żagiel języka
Mewosłowi
Mam sól ale zwietrzałą Mam chleb ale spleśniały Mam żonę ale w nienawiści Mam siebie ale w prochu z którego powstaję
Przyjaciele się wymówili Wybiegam na rozstajne drogi zapraszać ubogich ułomnych i chromych Mogę liczyć tylko
Na garbate groby
Mogę dać ci Wszystko za Nic przenicować duszę bo wypada z ciała Mogę dać ci oczy – ty tylko łzy Mogę dać ci usta – ty tylko pocałunki Daję ci słowo za szczyptę milczenia Tłumię mlekiem krzyk rzuconego we mnie ziarna
Na szarych ciałach gasimy pocałunki Na szarym niebie nieboszar skrzydlaty pościelowy odlatywacz
Progenitura
Jem dzisiaj strawę winną nie płynąć nawet w świńskim żłobie Pieszczę dziewkę w chlewie Staję się rywalem robactwa zabiegającego o kości
Usta stręczyciele z dziewicą słowa Na jedną noc to ja mam śmierć z wiankiem
Piję czarne mleko prosto od krowy popasającej na niebieskich łąkach
Uniesienia
Anioł Stróż daleko zbiera skrzydłami czas suchy chrust ust na gniazdowisko
Nigdy nie miałem domu Wstyd się przyznać gdzie i z kim żyłem z kim umierałem Do śmierci jednak nie doszło zachowałem wianek który wniosę w posagu Bogu kiedy mnie pojmą
W Ogrójcu
Być dobrym dla Anioła Stróża podczas skubania piór Być dobrym bez względu na żywość martwość i marność żywca
Dobrego nawet niebo nie poszczuje suką księżyca Anioł Stróż nigdy na niego raportu w Archanielni
Dobremu nie radzę pluć w twarz wiedzą o tym ekskluzywne szkoły katów ucząc wychowanków pluć w ręce przed założeniem gdzie trzeba pętli
Dobrego zabijesz – nie wydrzesz mu nic Wie o tym nawet Bóg dobrych rozmnażając przez szczypanie duszy
Być
bez względu na...
Wyrwany ze snu udzieliłem Poezji pierwszej pomocy ucałowałem wyjąłem nóż z serca wylizałem krew
Wyrwano mnie ze snu wiersz wiara wiersz mara
Zamienię sen na Dziewicę
Nie miałem ani dziewicy ani prostytutki Nie leżałem pod stołem na weselu ani pod katafalkiem na stypie Ptaki nie wytykały opętanego na szubienicy skrzydłami Cmentarze nie wyrzucały do Wszystkich Świętych Nieboszczyków Pod biczem rzeki czerwona chusta ciała pokornie krwawi Pierzchają żywi i martwi Uciekają czyści i zbrukani Częstuje los tym o użebrze sól wysupłana ze skóry flaki prosto z brzucha Śmierć nie lubi takich potraw Miłość za dużo zarabia spermy Wszystko martwe język przede wszystkim
Pogódźcie się Człowiek do człowieka przyjdzie po zgonie Lepiej późno niż wcale
Święci lepią garnki na prochy Nieświęci jak zwykle zajmują się sobą sobaczą na brak suk w barłogach na brak sukna w oknach na brak oka w czaszkach
Dziewice domagają się pasów cnoty dla ratowania miłości Prostytutki spółkowania w biały dzień na ulicach
W celu zmiękczenia kamieni którymi się zaraz obrzucimy
Nędzarzem żywym pod gilotyną głodu wygrzebuję ze śmietników chleb namaszczony pleśnią
Wydały mnie dwie kobiety jedna za życia druga po śmierci Nie przyjęto mnie w poczet Wielkich Żebraków Świata nie wyżebrałem miłości z żeber Nie wyżebrałem krzyku z macic ni zmartwychwstań z miejsc nie cierpiących zwłoki Nie skorzystałem z prawa łaski proszony o wyciągnięcie nóg założony z księżycem o szyję
W niebie jest pełno aniołów żebrzących o garść ziemi Księżycu – stręczycielu gwiazd – bujający w obłokach na twych jądrach postawiły już stopy stany i związek a ty ciągle napełniasz nas krwią choć już dawno straciliśmy
Ciało
Dla miasta pies z kagańcem na pysku Dla byłej teściowej zabyły koń szpicruta na grzbiecie serca kostka cukru w mordzie
Szczekam i rżę dawno nie wydałem ludzkiego głosu
Osłem rozbierałem małżeńskie łoże nie został z niego nawet muł
Szczekam na księżyc zmieniający oślą skórę na psią to ściąganie bezbolesne
Szczekam na suki próbujące nie wydawać szczeniąt
Rżę do nieba potraktowałbym słońce połamałbym skrzydła skórę naciągnąłbym na Boga
Pomilczałbym z Dziewicą w ogrodach pełnych psów porzuconych pod płotem
Słowa
Wyniesiono już z domu żywych i umarłych Wygaszono świece Wymilczono słowa Wymodlono niebo
Wolę z żebrakami trzymać pod kościołem niż na gorących uczynkach łapać umarłych
Wolę od dziwek szczerego syfa niż od dziewic wydumaną skrobankę Kobiety wyliczające mi używanie ciała i snu ponad miarę
Wolę z Nieboszczykami pod ziemią niż na ziemi lizać spocone stopy tyranów Z tej woli jak wołu na łańcuchu do sądu na rozstajnych ciałach nawet najczystszy zabłąka się Duch Z tej piany na ustach kołacze dla gawiedzi
Proszę Wysokiego Sądu jestem niewinny Wepchnięto mnie w ciało podczas snu podczas spółkowania straciłem wszystko nie mam ani jednego ziarna na przednowiu Nie mam nic oprócz nędzy niech złagodzi wasz głód krwi
Wysoki Sądzie
Moje potomstwo dopiero na pniu
Wyjąc za niebem
Kobiety rzekami płyną przez mężczyzn mężczyźni rzekami przez wojny coś z nich wypływa na coś przydają się ziemi
Nie zarzekam się ziemi ja Wolny człowiekWolniak od stóp do głów zwolniony od obowiązkowych dostaw ducha skubania piór
Ja zakład z całym światem o błysk wolności w oku dziecka dziadka
Zakład z całym niebem o skrzydła świtu potykające się o talent błądzenia w ciemności
Zakład ze wszystkimi celami o kwadrans świeżego powietrza na dziedzińcu
Ja dziedzic całej ziemi
z wielkim poczuciem głębi
Zdrowe płuca lecz zatrute powietrze W żebrach miejsce na miłość lecz kobiety wypędzone z rajów Zdrowe nogi lecz cierpiąca na chorobę weneryczną ziemia Zdrowe kiszki lecz mdlejące z głodu ręce Zasadę miłości wyłożyć mi na ciele wypisać na skórze krwią wypisać Miłość to przebudzenie po czym pytają
Umarli z miłości
W cierniowym pysku zakrwawione słowo Dziewica duszy dzisiaj nie pławi W cierniowych rękach krom chleba dla żywych pleśń czasu Cierniowymi stopami wyraniam ziemię
Cierniowym pyskiem zanurzony w ziemi trawię drzemię krwawię niebię Wyzywam słowa na pojedynki głowa pieniek sierpy ust zaczajone w zbożu
Ziarno rzucone z miłości wykiełkuje ponad
Dane
Statystycznie pogłowie
Nędzarz nie umiera nie ma na to czasu śmierć to luksus mogą sobie na nią pozwolić poeci lub inni wybrańcy bogów
Noc się nie liczy dla nędzarzy spółkowanie z wszami to namiastka miłości choć płynie krew niby od dziewicy
Noc się nie liczy dla nędzarzy żaden nędzarz nie podrapie się w zapchlony ogon księżyca
Dopiero w niebie nędzarz wychodzi na swoje wyiskany przez aniołów staje się Poetą milczy
Żebrząc o garstkę poprochu
Z obłoków piersi za ustami sutki
Wpatrzeni w ślepe źrenice miłości
Biała laska głosu na ustach kosturem pod sercem (serce świątynia dotykania Boga oddającego Ducha) pod pręgierzem w koniczynach kończyn wolno nasieniu dojrzewać w macicach
Łódka ciała wywraca płacz za gwiazdą polarną piersi
Szczury dusz skaczą do niej do nieba do niebosiebia
Cierpięgi
Za wcześnie na miłość jeden zakochany nie zapłodni ziemi
Za wcześnie na poczytalność jeden nekrolog nie wystarcza do nauki zaświatów
Za wcześnie na śmierć jedna rana nie czyni cudów jeden nieboszczyk zmartwychwstał
Za wcześnie na nas dusze płody niebieskie w czerwonym kuble ciała uczą się raczkowania
W rynsztokach
Nie mam domu przygarnąłem jednak kobietę z bliźniętami piersi
Nie mam ust słowo rodzi na kamieniu
Nie mam kamienia obelisk obelgi między mną a Bogiem dusze wplecione w żebra Gubię wątek znajduję niebokłąb Nie jestem za ani przed śmiercią To po prostu Czas z popiołu wyrasta ogień
Goryczowisko
Wyszedłem z morza a powinienem w nim pozostać
Odszedłem od kobiety a powinienem mieć dzieci
Umarłem – stałem się dzieckiem bożym a powinienem zostać człowiekiem być do krzyża nie do nieba
Wyszedłem z ziemi w dniu zmartwychwstań a powinienem być z Mrówkami Madonnami
Śmierci
Czyściciele
Z jednej piersi ssaliśmy z jednego grobu zmartwychwstawaliśmy
Nie na jednym katafalku nam kadzono Nie z jednego Nieba jedliśmy Boga
1 Pallid a mors aequo pulsat pede pauperum tabernas regumque turris
|
INDEKS
|
BIOGRAFIA
|
POEZJA
|
TEKSTY
|
FOTO
|
NAGRODY
|
KONTAKT
|
LINKI
|